niedziela, 19 października 2025

Sataraš sarajewski

Dla kogoś kto dojrzewał w latach 90-tych Sarajewo było czymś co przewijało się przez wiadomości telewizyjne do roku 1995. Nie dość, że przechodziło najdłuższe oblężenie w nowożytnej historii, to jeszcze odgrywało ważną rolę w konfliktach zbrojnych w XX wieku. 

Od początku. Najpierw został tam zastrzelony książe Franciszek Ferdynand, który zasłynął tym, że guwernerem u niego był najsłynniejszy Czech Jára Cimrman. Nie mógł się doczekać, aż przejmie władzę po swoim wuju. Pojechał w ramach zastępstwa i brutalnie się przekonał, co oznacza pełnić funkcję publiczną. Oczywiście, miejsce w którym to się stało jest porządnie zaznaczone, a nawet możecie stanąć w tym miejscu i sobie zasymulować zamach.



Potem, Austria chciała przeprowadzić dochodzenie, ale wykluczając lokalne władze. Lokalsi się nie zgodzili i wybuchła wojna. Wtedy nazwana "Wielką", a potem "Pierwszą Światową". Oczywiście wojna i tak by wybuchła, ale o tym, to akurat uczycie się na historii.

Po wojnie, żeby zrobić mocny region, wszystkie słowiańskie ekipy, czyli katolicka, muzułmańska i prawosławna się skrzyknęły i zrobiły sobie państwo nazywając je "Państwem Słowian Południowych" w sensie Jugosławia. O tym już mało będziecie czytać. Problem był taki, że prawosławni chcieli rządzić, a im bardziej inni chcieli równości, tym bardziej prawosławni dokręcali śrubę. 
Potem wybuchła "Druga Wojna Światowa" i Niemcy najechali Jugosławię. Katolicy dogadali się z Niemcami. Prawosławni chcieli bić Niemców, ale też się czasem dogadywali. Przy czym jeszcze katolicy zbudowali obozy koncentracyjne dla prawosławnych, gdzie wybijano na tak ciekawe sposoby, że nawet Niemcy byli w szoku.
Powstała też partyzantka pod szyldem komunistów, która miała jedną zasadę. Nie ważne w co lub kogo wierzysz, jak chcesz bić Niemców, to zapraszamy. Tak zebrali największą ekipę, która sama wyzwoliła się od Niemców nie wpuszczając ZSRR i tym samym unikając okupacji tych drugich. Było tam tak liberalnie, że nawet Polscy katolicy, mieli tam silną reprezentację też się przyłączyli, bo z tymi było im po drodze najbardziej, mając później na swoim sztandarze krzyż.
Ekipa była tak silan i tak niezmienna, że Alianci wyposażali ich w broń. Ostatecznie była to jedyna partyzantka, która miała flotę i lotnictwo.

Symbole ku czci bohaterów II WŚ są niemal wszędzie. Najsłynniejszy w Sarajewie, to Vječna Vatra, który jak sama nazwa wskazuje cały czas się pali.


Przywódca partyzantów Tito, przejął władzę po wojnie, ale bardzo szybko poróżnili się ze Stalinem. Stalin wywalił go ze swojej bandy, a sam Tito dokonał u siebie dekomunizacji i stalinowców pozamykał tam, gdzie wcześniej zamykał kolaborantów (oczywiście te resztki, które przeżyły). Potem dogadywał się z Zachodem ostatecznie został sojusznikiem NATO, ale tylko sojusznikiem, obierając tzw. "Trzecią drogę", najlepiej dogadując się z państwami, którym nie po drodze był ZSRR, ani USA. USA jednak ładowało kasę w sojusznika ... do czasu.
Coś co początkowo miało być reżimem z każdym rokiem było coraz bardziej liberalne, a docelowo miało być czymś na kształt znanej z programu naszej rodzimej Solidarności "Samorządnej Rzeczpospoitej". Najmocniej tępione były ruchy separatystyczne.

Zresztą Tito cieszy się ogromną estymą. Tu Cafe TITO, znajdujące się koło alei Snajperów.



Jest też muzeum Tito, do którego polecam pójść każdemu, żeby zobaczyć, jak działa muzeum w pełni zautomatyzowane.


Potem Tito umarł i zaczęły znów do głosu dochodzić różne ciekawe interpretacje narodów. Ogólnie koncepcja narodu, to ogólnie taka bajka wymyślona w XIX wieku, ale czasem może się jeszcze gdzieś zaczepić w jakiś tam tradycjach. Tutaj tych tradycji nie było więc podzielono się po kluczu religii. 
Jeszcze w międzyczasie zorganizowano igrzyska zimowe, żeby światu pokazać, że po śmierci Tito nie jest tak źle. 
Ślady igrzysk widać wszędzie.


 

 Z czego największą atrakcją jest obecnie nieczynny już tor bobslejowy.



Potem opadła żelazna kurtyna, zmieniły się układziki na świecie, USA przestało utrzymywać sojuszniczą armię, a armia była ogromna i nie miała co robić. Wybuchła wojna. Najpierw pierwsza i krótka. Słowenia powiedział, ze chce być sama. Wysłano wojsko w ramach operacji policyjnej, ale mądrzy Słoweńcy nieźle ich taktycznie rozegrali i wojsko odpuściło. 

Potem pozostali katolicy myślą sobie tak: "Ci prawosławni się za bardzo panoszą, pewnie chcą zrobić to samo co przed wojną, czyli rządzić wszystkimi. My też wymyślamy własne państwo". Narysowali kreskę, ale w ramach kreski znaleźli się też jacyś prawosławni. Prawosławni z kolei myślą tak: "Pewnie zrobią to samo z nami, co w czasie drugiej wojny". Tym bardziej, że katolicy nie tylko nie przeprosili za wojnę, ale nawet twierdzili, ze spoko. Do tego na flagę dali sobie swój faszystowski symbol. Teraz wyobraźmy sobie, że po zjednoczeniu Niemcy wrzucają na flagę swastykę i co wtedy myśli Polska. Prawosławni wjechali, wybuchła druga wojna i tym razem było ostrzej. Zabrali im kawałek ziemi.

Byli jeszcze muzułmanie, którzy myślą, skoro wszyscy chcą swojego państwa to my też. Pokojowo nastawiony profesor filozofii został prezydentem i myślał, że pójdzie pokojowo. Nie poszło i wybuchła trzecia wojna. Prawosławni ich najechali i zaczęli przeprowadzać czystki. katolicy zresztą też. Muzułmanie byli w najgorszej pozycji, bo stosunkowo najtrudniej było ich wyposażyć w broń. Katolicy mieli broń z Europy zachodniej, prawosławni od Rosji, ale też od Izraela, który nie chciał muzułmańskiego państwa w Europie, a muzułmanie dopiero po czasie dostali broń z Bliskiego Wschodu, wraz z ochotnikami. 
Sam prezydent Alija Izetbegović, z uwagi na swoje poglądy był taki bohaterem dla Zachodu, który nawet się trochę cieszył, że nie powstanie mu państwo muzułmańskie pod nosem. Nawet mimo tego, że to byli Słowianie, jak cała reszta, ale ile można nadstawiać tyłka. Zgadnijcie co :) Alija się zradykalizował, a po wojnie, w ramach nagrody dla ochotników, przekazał trochę czystych paszportów, dzięki czemu mogli zostać obywatelami Bośni. Choć czasami było z nimi więcej szkody niż pożytku, bo nie mówili po jugosłowiańsku.



Prawosławni oblegali Sarajewo od czasu do czasu bombardując miasto. Generalnie wojsko ma ograniczone możliwości czystek, więc stosuje się taktykę czyste publicznych. Zabija się i gwałci tak, aby każdy widział, wtedy inni dobrowolnie opuszczają teren. 
Co działo się w mieście przypominają różne muzea.

Oblężenia:




Ludobójstwa:



I wojennego dzieciństwa, które nie ogranicza się tylko do Sarajewa, ale wystawa cały czas się zmienia. Obecnie są tam też eksponaty z Ukrainy i Palestyny.


Co jeszcze się działo, czyli przestępczość, różne bojówki, interesy ONZ to już wiedzą tylko mieszkańcy.
Miasto było codziennie bombardowane i odcięte od świata, więc brakowało wszystkiego. ONZ czasem coś przywoził drogą lotniczą, a czasem wstrzymywał. W pewnym momencie mieszkańcy wzięli sprawy w swoje ręce i aby jakoś sobie poradzić z blokadą wykopali kilkusetmetrowy tunel z miasta do terenów nieokupowanych. Z jakiegoś powodu kopanie tunelu było objęte tajemnicą nawet przed siłami ONZ :)

Jest tam teraz muzeum, ale najgorsze w jakim byłem i osobiście nie polecam, bo tunel to jedyne co tam jest. Reszta na siłę i to co zobaczycie gdzie indziej. Do tego masa ukrytych kosztów. Już sam bilet relatywnie drogi, ale jeszcze dopłata za parking i dopłata za informację zeskanowaną pod QR kodem. Aha, no i na posesji obok biegają dogi kanaryjskie, które nauczyły się ja opuszczać. Szkoda czasu i pieniędzy, serio W Żaganiu macie znacznie lepszy tunel i dużo taniej.


Czystki to nie tylko ludzie. To jeszcze kultura, dlatego wojska prawosławne podpaliły bibliotekę. Budynek został odbudowany, ale książki poszły z dymem.


Jednym z symboli miasta podczas wojny jest tzw. Aleja Snajperów. Tu wojska prawosławne były najbliżej, a i cywile byli najbardziej odsłonięci, dlatego poruszanie się tędy można było rozpatrywać w kategoriach sportu ekstremalnego. Na zdjęciu stare barykady, pomniki upamiętniające jeszcze II WŚ.


Okoliczne budynki najmocniej postrzelane. U góry zamurowane stanowiska snajperskie obrońców miasta.


W centrum jest działający rynek warzywno-owocowy.


Twierdzi się, że pocisk, który spadł na niego i zabił ponad 60 osób był bodźcem do nacisków państw NATO do zakończenia wojny. Nawet ONZ już tracił cierpliwość. Koło alei snajperów doszło do bitwy pomiędzy siłami prawosławnymi, a Francuzami, którzy nie czekali na klepnięcie akcji przez ONZ. Po tej akcji prawosławni unikali strzelania do Francuzów. 
Na zdjęciu to miejsce, zaznaczone tzw. czerwoną różą. Tak zaznaczano miejsca gdzie w wyniku ostrzału artyleryjskiego zginęło co najmniej kilka osób.


W każdym razie układ, który podpisano, miał za zadanie szybko przerwać wojnę dlatego przypieczętował prawosławne czystki wyznaczając granicę tam gdzie była linia okupacji, a także miał być tworem tymczasowym dzieląc państwo na Republikę Serbii i Federację Bośni i Hercegowiny. Powstał taki potworek, który jest najbardziej zbiurokratyzowanym państwem w Europie. Nie mówimy tu o oddolnym samorządnym społeczeństwie obywatelskim, mówimy o wielu organach prawie centralnych. Miało być na chwilę, ale politykom z każdej strony to pasuje i za każdym razem jak dochodzi do jakiś protestów, to politycy straszą konfliktem religijnym, byle tylko zachować biurokratyczny status quo :) Skąd to znamy :)

Poza tym jak się żyje w Sarajewie? Masę turystów i handlowa starówka.


Podzielona linią pomiędzy architekturą turecką (wschodem), a austriacką (zachodem).


Aha, no i wszędzie pod górę :)


Na jednym ze wzgórz stoi obserwatorium kosmiczne. Niegdyś nowoczesne, niestety zniszczone podczas wojny wraz z archiwum.


Danie, które Wam przedstawię, to prosta klasyka kuchni pogranicza. Dostępne niemal wszędzie.

Składniki:

- pomidory
- marchewki
- cebula
- papryka
- papryka w proszku
- groszek
- ziemniaki/ryż/kaszka kukurydziana


Wykonanie:

Cebulę pokroić i podsmażyć.
Dosypać papryki i zasmażyć lekko.
Dolać wody i resztę warzyw i dusić pod przykryciem na małym ogniu.
Podawać z ryżem lub ziemniakami, polentą, albo pieczywem.

Ogólnie bardzo ładne miasto. Nie za duże, nie za małe. Pełno ciasnych i stromych uliczek, więc jeździ się ciężko, ale w Bośni jest kulturka. Jedyne, kiedy zostaje się obtrąbionym, to jak się zamuli na zielonym, bo liczy się czas. Cała reszta, naginanie przepisów, ale bezpiecznie. Jak Wy nagniecie, to też olewka. W Republice Serbii już bardziej jak w byłym ZSRR. naginanie, ale jak Wy nagniecie, to awantura i road rage. Sam miałem jedno z lokalnym czetnikiem :) Drożej niż w Czarnogórze, ale taniej niż w Mostarze. Ludzie bardzo mili.
Pamiętajcie tylko, żeby mieć zapas gotówki lokalnej. Idealnie jak jest możliwość zapłaty w euro bo liczą 1 euro = 2 marki. Lepiej niż w kantorze, gdzie 1 euro = 1,97 marki. Za to nie zawsze można w euro. Nienawidzą kart, no bo w końcu kraj skorumpowany, a to ewidencja. Nawet jak Wam powiedzą, że można płacić kartą, to nagle się okazuje że terminal nie działa itp :)

Pełno podróbek. jak pojedziecie w oryginalnych ciuchach, to i tam Wam nikt nie uwierzy :)


niedziela, 12 października 2025

Pasujl Czarnogórski

Pojechałem sobie na wakacje w końcu. Może trudno w to uwierzyć, ale kiedy Polacy tłumnie wybierali byłą Jugosławię, do tego stopnia, że nawet otwarto połączenie kolejowe, ja nigdy tam nie byłem. Co o tyle dziwne, że historycznie jest na Bałkanach co zwiedzać i to nawet mając na myśli tylko wiek XX.

Może na początek, co to są Bałkany? Większość ludzi powie, że to region byłej Jugosławii. Cytując klasyka - „Tak średnio, bym powiedział”. Tzn. Tak, ale nie wszystkie. Granica jest umowna, ale, jak twierdzą antropolodzy charakteryzuje ten region specyficzna kuchnia. Specyficzna dla pogranicza, czyli miejsca, gdzie stykały się kultury osmańska i europejska. Powyżej tej granicy, czyli w Słowenii i Chorwacji mamy już kuchnię typowo europejską. Pierwszą część urlopu postanowiłem spędzić nad Adriatykiem w Czarnogórze. Niby tylko kilkadziesiąt kilometrów od Chorwacji, ale ceny znaaaacznie niższe.


Wybór padł na Ulcinj. Takie typowe turystyczne miasteczko, w którym pewnie bym zwariował w sezonie. Na szczęście w październiku już jest po szczycie sezonowym. Plaże i ulice są puste, ale temperatura w dalszym ciągu wystarczająca do kąpieli.

Historycznie Ulcinj było piracką twierdzą. Coś co na początku miało być wsparciem floty osmańskiej, stało się pełnoprawną republiką, która trudniła się głównie piractwem, a jako republika stanowiła odrębny byt, który funkcjonował w przestrzeni innych republik, w tym Weneckiej, która jednakże była republiką w rozumieniu niektórych współczesnych republikanów, czyli oligarchia bogatych kupców. W każdym razie piraci z Ulcinj rządzili na całym Adriatyku i ani wojska weneckie, ani papieskie nie mogły dać sobie z nimi rady. Ostatecznie nawet Osmanów się postawili. W związku z powyższym nad miastem góruje stare miasto - twierdza.





Na terenie starego miasta jest pomnik Cervantesa autora chyba najbardziej antyreligijnej książki wszech czasów pt: Don Kichot. Z uwagi na wydźwięk całej książki, gdzie jakiś gość wierzy w stare mity, a najbardziej przeszkadza to temu, który każe wierzyć innym w swoje mity, jest to idealna metafora tego co działo się na Bałkanach 30 lat temu, gdzie ludzie wyżynali się tylko o to, w co kto wierzył.

W Ulcinj znajduje się najdłuższa plaża na Bałkanach, dlatego biorąc pod uwagę, że jest to region skalisty , mają się czym pochwalić. 


Jednym z ciekawych punktów widokowych w mieście jest tzw. Spomenik, czyli jeden z pomników o charakterystycznym stylu, które były stawiane po II wojnie na cześć bohaterów walki z okupantem. Ten konkretny jest na cześć lotników partyzanckich. Sytuacja o tyle ciekawa, że partyzantka jugosłowiańska to była prawdziwa armia partyzancka mocno nasycona ciężkim sprzętem, mająca własną flotę i lotnictwo. Początkowo samoloty ukradli Włochom i Niemcom, a potem, jako perspektywiczna siła otrzymali kolejne od Wielkiej Brytanii i ZSRR. Ostatecznie byli tak dużą siłą, że wyzwolili się praktycznie samodzielnie unikając w ten sposób okupacji ZSRR, w przeciwieństwie do innych państw, które ZSRR wyzwalało.


W północno -zachodniej części miasta znajdują się stare gaje oliwne z drzewami mającymi kilkaset lat w tym jednym, które ma aż 1300. Możecie się tam zaopatrzyć w oliwę i zrozumiecie dlaczego w tamtejszym języku mówią na nią Maslina.


Ulcinj to nie wszystko. Ja wybrałem się do popularnej dla wycieczek autokarowych miejscowości Stari Bar, która słynie z ruin swojej starówki, zniszczonej przez wybuch prochu. Oprócz „Krupówek” wokół murów, w ich wnętrzach można podziwiać, jak mocno zaawansowane było to miasto.



Z miasta idzie szlak na najwyższą górę w okolicy - Rumija. Niby tylko 1595 m n.p.m., ale nie zapominajcie, że starujecie z niskiego pułapu. Do tego na samym końcu bardzo stromo. Jak jeszcze dorzucicie do tego wiatr, na który ja trafiłem, to robi się z tego wyzwanie.

W połowie drogi macie taki drogowskaz, żeby nie było wątpliwości, gdzie idziecie. Możecie sobie pobrać kijek.


 Początkowo trasa wręcz bajkowa, ale niech Was to nie zmyli. Potem już tylko gorzej :)


Przyznaję, widoki na szczycie warte wysiłku. Z jednej strony morze, z drugiej graniczne jezioro i kolejne góry. Jednakże znajdująca się na szczycie kapliczka nie stanowi dobrej ochrony przed wiatrem, który wieje we wszystkich kierunkach.


Danie, które podejrzałem i zrobiłem na miejscu, to kuchnia kryzysowa w pełnej krasie. Proste i pożywne. Zresztą istnieje tam nawet taki idiom prosto kao pasujl.

Składniki:

- biała fasola

- marchewka

- papryka

- mąka (opcjonalnie)

- koncentrat pomidorowy


Wykonanie:

Fasolę gotujemy do miękkości. Paprykę i marchewkę podsmażamy, a następnie zalewamy wodą i dusimy. Dodajemy koncentrat i fasolę, a następnie jeszcze trochę dusimy. Można zagęścić mąką.

Co do samej Czarnogóry to polecam. Kierowcy olewają przepisy drogowe, ale jest bezpiecznie. Prawy pas w mieście, jak w Rumunii, służy do parkowania. Klimat, jak w Ukrainie 15 lat temu, ale kierowcy nie tak nerwowi jak w byłym ZSRR. Ja jechałem pod prąd i nikt nie zwrócił uwagi, łącznie z policją, gdzie w Ukrainie, czy Gruzji już byłbym dobrym kąskiem na kasę z łapówki. Weźcie pod uwagę, że auto może być lekko porysowane, zwłaszcza, jak chcecie dojechać do willi na wzgórzach ciasnymi uliczkami między krzakami itp.

W górach powoli, bo na drodze mieści się jedno auto i głupio by było się cmoknąć z innym na wyjeździe. Polecam trąbić na zakrętach, żeby dać znać temu z naprzeciwka, że jedziecie. Jakby tego było mało, to zwierzęta gospodarskie na drodze dość powszechne, nawet w górach.


Bonus. Oto aplysia fasciata. Chyba nie ma polskiej nazwy. Z jakiegoś powodu nazywane morskim zającem. Przypomina połączenie płaszczki i kałamarnicy. Nawet broni się toksycznym atramentem. Zjawiskowy widok kiedy płynie :)




piątek, 3 października 2025

Uttapam

Placki indyjskie z południa, co ma o tyle znaczenie, że to region mocno zróżnicowany etnicznie, nawet jeśli na wszystkich mówi się Hindusi :)

Składniki:

- ryż
- cebula
- pomidor
- chili


Wykonanie:

Ryż moczymy przez noc w takiej ilości wody, aby było jej trochę więcej niż poziom ryżu.
Blendujemy razem i zostawiamy na 24 h, aż się pojawią bąble.
Cebulę, pomidora i chili kroimy w małe kawałki.
Wylewamy masę na patelnie, kładziemy na niej warzywa i lekko je wgniatamy w masę. Smażymy aż nie będą surowe.

sobota, 27 września 2025

Tots and pears

"Tots and pears" to danie mem. Stało się nim już ładne parę lat temu, w ramach debaty dotyczącej większej kontroli posiadania broni w USA. Jest to taki żart, trochę jak w Polsce motyw z kredkami. Za każdym razem kiedy dochodzi do jakiejś strzelaniny w szkole, czy innym tego typu miejscu amerykańskie społeczeństwo mówi, że kierują w stronę ofiar i ich rodzin thoughts (myśli) and prayers (modlitwy). Stało się to tak wyświechtane, zwłaszcza w oczach tych, którzy oczekują realnych zmian, że zaczęli to przedrzeźniać i tak powstało tots (małe ziemniaczane smażone kluski) and pears (gruszki), które stało się synonimem czegoś, co jest nic nie wartym gestem lub symbolem.

Debata powróciła ze zdwojoną siłą po zabójstwie Charliego Kirka, który zasłynął słowami Myślę, że warto ponieść koszt, niestety, pewnej liczby zgonów od broni palnej każdego roku, abyśmy mogli mieć Drugą Poprawkę, która chroni nasze inne nadane przez Boga prawa. Reasumując, zginął jak chciał. Oczywiście jego śmierć stała się przykładem do zbijania kapitału politycznego, gdzie jedni widzieli w nim diabła, a inni dosłownie świętego, z czego najwięcej poza USA. Jedni się cieszyli, inni denerwowali (tzn. na początku też się cieszyli, ale jak się okazało, że prawdopodobnie strzelał gość z MAGA, to przestali). W USA natomiast (i to zasługuje na wyraźną wzmiankę na blogu kulinarnym) był bardzo znanym przedsiębiorcą-kaznodzieją, ale nie takim standardowym, który robi trasę po kraju i leczy ludzi słowem. Właściwie zasłynął tym, że sprzedawał kawę, o dość wymownej nazwie Black out coffe i różne suplementy dla prawdziwych Amerykanów, gdyż jakakolwiek nawet debata w stronę ograniczenia broni jest postrzegana jako bardziej nieamerykańska niż próba poddania myśliwych w Polsce badaniom psychologicznych jako antypolska.

Przygotowując ten nudny z pozoru przepis wykorzystałem dwie metody. 

  1. Pierwsza to promowana przez Nigela Slatera metoda łączenia skrajności. W tym wypadku gorące i lodowate.
  2. Druga to foodpairing. Niegdyś strona foodpairing oferowała za darmo wiele połączeń, ale od jakiegoś czasu stała się płatna. Za to rozwój generatywnej AI rozwalił ten system. AI jest spoko jak się wie do czego go używać, a idealnie nadaje się do łączenia ze sobą różnych danych tworząc kombinacje, z czym średnio radzi sobie nasz mózg.
Składniki:

- ziemniaki
- mąka
- gruszki
- pieprz
- tymianek


Wykonanie:

Ziemniaki obieramy i gotujemy. Studzimy i ścieramy na tarce o małych oczkach. Dodajemy trochę mąki, ugniatamy i formujemy małe kluski, które potem smażymy na głębokim oleju.
Gruszki schładzamy w lodówce. Podajemy razem i posypujemy delikatnie pieprzem oraz tymiankiem.

wtorek, 16 września 2025

Ozorki dębowe w sosie chrzanowym

Grzyb o ciekawej nazwie, ozorek dębowy, jak sama nazwa wskazuje, rośnie na dębach. Nazwę swoją zawdzięcza konsystencji, a także temu, że po przekrojeniu wydziela czerwony płyn, niczym krew. Ciemny i sprężysty po ugotowaniu niczym ozorek wołowy.
W Polsce pod ochroną, ale śmiało możecie go spróbować u naszych sąsiadów. U nas objęty ochroną częściową, czyli jeśli wniesiecie stosowną opłatę, to możecie zbierać, także tego :)
Ja swój oczywiście zebrałem za granicą, ale przygotowałem typowo po polsku, czyli w sosie chrzanowym.

Składniki:

- ozorki dębowe
- mąka
- chrzan tarty


Wykonanie:

Ozorki pokroić w paski i ugotować.
Mąkę podsmażyć i dolewać wody, cały czas mieszając, aż powstanie gęsty sos. Dodać chrzanu do smaku i takim sosem polać ugotowane ozorki.

poniedziałek, 8 września 2025

Hot dog z ketchupem z kiwi na Star Trek Day

Dzisiaj obchodzimy Star Trak Day, na okoliczność rocznicy premiery pierwszego odcinka Star Trek TOS. Z uwagi na to, że wg legendy na tablicach z Afryki zapisano żeby dzień święty święcić, odpowiednią celebracją tego dnia byłoby przygotowanie jakiegoś posiłku, który pojawił się w jednej z serii.

Mój wybór padł na hot dog z pikantnym ketchupem z kiwi, który pojawił się w serii Star Trek Lower Decks. Muszę Wam powiedzieć, że to moja druga ulubiona seria zaraz po The Next Generation. Niby mało poważna, niby trochę jak pastisz, ale moim zdaniem był to świetny pomysł, żeby stworzyć serię, której głównymi bohaterami nie są bywalcy mostka kapitańskiego i jakby tego było mało w przełamywaniu patetycznej konwencji (bo samych podoficerów już mieliśmy przy okazji 15 odcinka 7 sezonu TNG) to jeszcze akcja nie dzieje się na elitarnym flagowym okręcie floty, tylko na jakimś tam którośplanowym.

Zdjęcie w koszulce, którą przytuliłem w weekend na konwencie w Łodzi. 

Do ketchupu użyłem awokado. Wiem, że drogie, ale bardzo często można kupić je z dużym rabatem i równie często można je znaleźć w kontenerze za sklepem :)

Składniki:

- podłużna bułka
- jakaś parówka
- kiwi
- awokado
- papryczka jalapeno


Wykonanie:

Kiwi i awokado blandujemy.
Parówkę gotujemy i wkładamy do przekrojonej bułki.
Przykrywamy zblendowanymi kiwi i awokado oraz posypujemy pokrojoną papryczką jalapeno.