czwartek, 6 listopada 2025

Zestaw studencki z baru mlecznego

Będąc jeszcze biednym studentem, zdarzało się czasem stołować "na mieście". Rzadko, bo rzadko, z uwagi na to, że przygotowanie jedzenia zawsze było tańszą opcją, ale niejednokrotnie w wyniku krótkiej przerwy w zajęciach lub po prostu chcąc doznać odrobiny luksusu korzystało się z efektów czyjejś ciężkiej pracy, bo niewątpliwie do takich należy praca w gastronomii.

Najczęściej korzystało się z Barów mlecznych, czyli przybytków o bardzo niskiej cenie jedzenia (o ile wybierało się opcję bezmięsną, zgodnie z ideą barów mlecznych), z uwagi na dofinansowania takowych z pieniędzy publicznych. Nie wiem na ile nazwa jest zastrzeżona, ale jadąc na nostalgii, obecnie niektórzy również pootwierali knajpy o takiej nazwie, jednak cenowo nie mają nic wspólnego z pierwotną ideą.

W Szczecinie, gdzie studiowałem, odwiedzałem 4 bary, jedne częściej, drugie rzadziej, ale generalnie obracałem się w ich okolicach.

  1. "Jedyna" - mój faworyt znajdujący się w samym centrum miasta. Kiedyś ulica, na której się znajdował nazywała się Jedności Narodowej, ale uznano, że Polacy nie muszą być jednością i podkreślono to zmianą na Jana Pawła II. Najtańszy bar w mieście, ale i klimat był specyficzny. Ceny były tak niskie, że przychodzili tam nawet bezdomni, a stałą dekoracją baru były lokalne Sebixy, które odwiedzały pracujące tam kucharki. Niestety bar już nie istnieje :(
  2. "Kogel-Mogel" - chyba działa do dziś, za to dla mnie był zawsze taki nijaki. Ani, drogi, ani tani, mało miejsca, ale blisko uczelni. 
  3. "Zacisze" - znajdujący się na pętli tramwajowej ulubiony lokal studentów Akademii Rolniczej (obecnie ZUT), którzy przesiadali się tam w drodze do akademików. Dużo miejsca. Wielka witryna szklana. Już nie istnieje.
  4. "Turysta" - najdroższy bar mleczny w mieście. Oczywiście dalej tańszy od restauracji, ale raczej go unikałem, chyba, że byłem w mieście turystycznie. 
Na wyróżnienie jeszcze zasługują dwa bary, które były w innych miastach. 
  1. "Poranek" - w Słupsku. Ogromny i połączony z najstarszą pizzerią w Polsce, gdzie robią jeszcze pizze z PRL.
  2. "Pod Arkadami" - w Poznaniu. Absolutny obowiązkowy punkt każdego wyjazdu do Poznania. Bar wyróżniał się tym, że zamiast ziemniaków, można było wziąć frytki, w cenie kilka razy tańszej niż z budki. Przy czym frytki były z krojonych z ziemniaków. Nie tak tanie, jak na Alei Frytek w Częstochowie, ale też bardzo tanie. Do tego jedyny bar w Polsce, który utrzymując bezmięsne dotowane menu chciał podać coś ciekawego, więc był gulasz sojowy i sojowe pulpety w sosie pomidorowym. Frytki były tak bardzo popularne, że pewnego razu patrząc na menu na ścianie usłyszałem od pani za ladą "Ale frytek nie ma".
Mimo, ze bary tanie, trzeba było zrobić tak, żeby się najeść, ale jak najtaniej w tej taniości. Przy okazji, żeby posiłek był wartościowy. Prawdziwym klasykiem była kasza gryczana i groszek z marchewką. Do tego surówka, najlepiej bazująca na kiszonkach, bo najtańsza i zdrowa.
Groszek z marchewką był takim dodatkiem uprzywilejowanym. Dodatek słowo klucz. Podczas gdy w języku angielskim jest słowo stew, u nas tłumaczy się to jako gulasz. To nie do końca to samo, bo gulasz to gulasz. Stew to właściwie pełnowartościowy jednogarnkowy gęsty sos z dodatkami. Podczas gdy w polskiej kulturze groszek z marchewką był traktowany jako dodatek, był jednak wartościowy, stąd zawsze najlepsza relacja jakości do ceny.

Składniki:

- marchewka
- groszek konserwowy
- kasza gryczana
- mąka
- jakaś surówka


Wykonanie:

Marchewkę kroimy w kostkę i podsmażamy z groszkiem. Dosypujemy trochę mąki, mieszamy i dolewamy wody regulując gęstość.
Podajemy z ugotowaną kaszą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz