Będąc jeszcze biednym studentem, zdarzało się czasem stołować "na mieście". Rzadko, bo rzadko, z uwagi na to, że przygotowanie jedzenia zawsze było tańszą opcją, ale niejednokrotnie w wyniku krótkiej przerwy w zajęciach lub po prostu chcąc doznać odrobiny luksusu korzystało się z efektów czyjejś ciężkiej pracy, bo niewątpliwie do takich należy praca w gastronomii.
Najczęściej korzystało się z Barów mlecznych, czyli przybytków o bardzo niskiej cenie jedzenia (o ile wybierało się opcję bezmięsną, zgodnie z ideą barów mlecznych), z uwagi na dofinansowania takowych z pieniędzy publicznych. Nie wiem na ile nazwa jest zastrzeżona, ale jadąc na nostalgii, obecnie niektórzy również pootwierali knajpy o takiej nazwie, jednak cenowo nie mają nic wspólnego z pierwotną ideą.
W Szczecinie, gdzie studiowałem, odwiedzałem 4 bary, jedne częściej, drugie rzadziej, ale generalnie obracałem się w ich okolicach.
- "Jedyna" - mój faworyt znajdujący się w samym centrum miasta. Kiedyś ulica, na której się znajdował nazywała się Jedności Narodowej, ale uznano, że Polacy nie muszą być jednością i podkreślono to zmianą na Jana Pawła II. Najtańszy bar w mieście, ale i klimat był specyficzny. Ceny były tak niskie, że przychodzili tam nawet bezdomni, a stałą dekoracją baru były lokalne Sebixy, które odwiedzały pracujące tam kucharki. Niestety bar już nie istnieje :(
- "Kogel-Mogel" - chyba działa do dziś, za to dla mnie był zawsze taki nijaki. Ani, drogi, ani tani, mało miejsca, ale blisko uczelni.
- "Zacisze" - znajdujący się na pętli tramwajowej ulubiony lokal studentów Akademii Rolniczej (obecnie ZUT), którzy przesiadali się tam w drodze do akademików. Dużo miejsca. Wielka witryna szklana. Już nie istnieje.
- "Turysta" - najdroższy bar mleczny w mieście. Oczywiście dalej tańszy od restauracji, ale raczej go unikałem, chyba, że byłem w mieście turystycznie.
- "Poranek" - w Słupsku. Ogromny i połączony z najstarszą pizzerią w Polsce, gdzie robią jeszcze pizze z PRL.
- "Pod Arkadami" - w Poznaniu. Absolutny obowiązkowy punkt każdego wyjazdu do Poznania. Bar wyróżniał się tym, że zamiast ziemniaków, można było wziąć frytki, w cenie kilka razy tańszej niż z budki. Przy czym frytki były z krojonych z ziemniaków. Nie tak tanie, jak na Alei Frytek w Częstochowie, ale też bardzo tanie. Do tego jedyny bar w Polsce, który utrzymując bezmięsne dotowane menu chciał podać coś ciekawego, więc był gulasz sojowy i sojowe pulpety w sosie pomidorowym. Frytki były tak bardzo popularne, że pewnego razu patrząc na menu na ścianie usłyszałem od pani za ladą "Ale frytek nie ma".

Bravissimo za wspomnienie BARÓW MLECZNYCH !!!
OdpowiedzUsuńNie wstydzę się, iż często w nich jadałem. Stołowały się w nich MILIONY obywateli.
Oczywiście najczęściej jadałem w domu, ale czasem po szkole/pracy gnałem załatwiać sprawy itd, więc w domu lądowałem na kolacji. Obiad zatem w jednym z LICZNYCH barów. Każde duże miasto miało ich kilka.
Też miałem w paru miastach swoje ulubione, oraz potrawy jadane właśnie w TYM a inne w innym barze. Turystycznie zaś wędrując, zahaczałem o ulubione pewniaki, nie marnując czasu na pichcenie.
Inna rzecz. Niektóre potrawy w danym barze, można było kupić do określonej godziny, później zostawały zjadane przez "konkurencję".
Nie ma sensu wyliczać wszystkich barów, bo wymienił bym z 30 i chyba jeszcze parę (turystyka). Zwykle zamawiałem Fasolkę po bretońsku, ale były bary w których obowiązkowo jadłem też inne potrawy.
Generalnie "Żal D ściska", że już większość odeszła w niebyt :-(
Nie podobają mi się w nowoczesnych jadłodajniach: gramatury, część dań, brak tradycyjnych dań oraz ZDZIERSTWO !
Wiem, nie chcę to nie muszę. Ale skoro TYLE lokali funkcjonowało i miało liczną klientelę, to BYŁY potrzebne! Zeszłego roku namierzyłem jeden taki lokal w klimacie barów z PRL, na granicy województwa Śląskiego i Opolskiego. Czyli u nos :-)
Wiele potraw z epoki, ale wszystko smaczne i w przyzwoitej cenie, no nie takiej już jak w PRL :-)
Ech, łezka się w oku kręci :-) Fasolka BYŁA !!!
Pies