Lecąc jeszcze na fali ostatniego wyjazdu i wspomnień II Wojny Światowej, postanowiłem przygotować wigilijne danie z miejsca, które niejako zdefiniowało postrzeganie tego konfliktu, czyli z obozu koncentracyjnego.
Nie znaczy to w cale, że obozy koncentracyjne nie istniały wcześniej, bo zostały wymyślone przez Hiszpanów w Ameryce Łacińskiej, a także budowane w Afryce przez Anglików. Nie były to nawet pierwsze obozy w Europie, bo te budowali Austriacy podczas Wielkiej Wojny, nazwanej później Pierwszą Światową. Jednakże nikt nie doprowadził machiny obozowej do takiej skali, jak miało to miejsce przez niemieckie służby podczas II Wojny.
Oprócz eksterminacji, obozy miały też na celu pozyskanie taniej siły roboczej, a taką należało, przynajmniej w minimalnym stopniu wykarmić. Oczywiście to co dostawali więźniowie pozostawiało wiele do życzenia, jeśli chodzi o wartości odżywcze. Wynikało to nie tylko z faktu, ze do obozu nie trafiały produkty najlepszej jakości, ale też z tego, że już w obozie część rzeczy ginęła. Ponad to przydziały były raczej teoretyczne, bo były na przykład liczone, zakładając, że garnek jest napełniony po brzegi, co zasadniczo się nie zdarzało, bo ciężko by go było mieszać. Tym samym więźniowie, albo dostawali mniejsze porcje, albo nie dostawali w ogóle. Dlatego tak ważne było zajęcie dobrego miejsca w kolejce tj. przy końcu, gdzie zupa była gęsta, ale nie na końcu.
Jadłospis był próbą zaimplementowania niemieckich zwyczajów posiłków pracowniczych z czasów przemysłowych Republiki Weimarskiej, na grunt obozowy.
Zaczynało się od kawy lub herbaty.
Potem zupa głownie z ziemniaków, buraków (w tym wysłodek), brukwi, kości lub koncentratu spożywczego.
Na koniec ciemny słabej jakości. Chleb na kolację Niemcy nazywali „Abendbrot”, „Vesper” lub „Brotzeit”. Niegdyś był to chleb biały, ale NSDAP rozpropagowała ciemny chleb, wcześniej zarezerwowany dla biedaków, dorabiając do niego ideologie o zdrowym żywieniu. Chleb miał starczyć również na rano, ale raz, że każdy był bardzo głodny, a dwa, że do ranoa mógł być już w żołądku innego współwięźnia. Tym bardziej, że chleb był waluta obozową.
Przy czym jadłospis nie różnił się w święta.
To nie jedyny zwyczaj, jaki Niemcy rozpropagowali. Choinka, która do Polski przywędrowała właśnie z Niemiec, była stawiana na głównym placu, a pod nią umieszczano osobliwe "prezenty" w formie trupów. Dzień był wyróżniony również tym, że czasem kazano słuchać orędzia papieża Piusa XII.
Jeśli chodzi o inne zwyczaje, to Niemcy byli wyjątkowo egalitarni. Wcześniejsze niesnaski pomiędzy nacjami zredukowano i wszystkich traktowano równie podle. Tym samym zabroniono katolickiej pasterki, ale czasem pozwalano na dodatkowe paczki.
Czasem więźniowie, w mniej lub bardziej legalny sposób wchodzili w posiadanie jedzenia i potrafili odłożyć to na ten wieczór.
Od czasu do czasu jadłospis był urozmaicany tzw Mehlsuppe, czyli dosłownie zupy z mąki. Była to stara potrawa ze Szwabii, idealnie nadająca się do zbiorowego żywienia w takich miejscach. Można było powiedzieć, że dawano ją "od święta", dlatego to właśnie ją przygotowałem.
Składniki:
- kostka bulionowa
- mąka
- kasza jaglana - chyba najbardziej znany synonim bieda kuchni, co można wyczytać w literaturze ludowej tj. baśniach braci Grimm.
- mąka
- kasza jaglana - chyba najbardziej znany synonim bieda kuchni, co można wyczytać w literaturze ludowej tj. baśniach braci Grimm.
Kostkę rozpuszczamy w wodzie i gotujemy z kaszą.
Rozpuszczamy mąkę w zimnej wodzie i dodajemy do gotującej się zupy, cały czas mieszając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz