środa, 27 września 2023

Transylwańska tocană

Chciałem sobie zwiedzić Rumunię i zasadniczo najwięcej atrakcji jest w, posługując się nazwą techniczną, Siedmiogrodzie, a nazwą popkulturową - Transylwanią. To taka kraina historyczna, na którą jak sama nazwa wskazuje składa się siedem miast założonych przez Sasów? Skąd tak daleko wzięli się Sasi? Generalnie historia podobna jak w Polsce, czyli chciano zaludnić tereny nowymi ludźmi. Skończyło się tak, że nastąpiło, jak to się fachowo mówi, ubogacenie kulturowe i technologiczne. Nie wiem jak w Rumunii, ale ludzi, którzy zamieszkują tereny obecnej Polski, osadnicy z obecnych terenów niemieckich uratowali od śmierci głodowej pokazując im trójpolówkę.

Legenda jest ciekawsza. Mianowicie, w pewnym saksońskim mieście była plaga szczurów. Zatrudniono speca, który grając na swoim flecie zahipnotyzował szczury. Wszystkie wyszły za nim z miasta, a on pokierował je do rzeki, w której się utopiły. Mieszkańcy trochę się wkurzyli, że się nie napracował i mu nie zapłacili. Gość się wnerwił jeszcze bardziej i w ten sam sposób, co szczury, wyprowadził dzieci z miasta. Nikt nie wiedział co się z nimi stało i wg legendy pojawiły się w Transylwanii. 

Skoro o legendach mowa, to nie ma bardziej znanej legendy transylwańskiej niż o wampirze, a konkretnie o Hrabii Dracula, gdyż pierwowzorem był Vlad III zwany Draculą, czyli synem diabła, gdyż jego ojciec był nazywany diabłem (Dracul), ale głównie dlatego, że ewoluowało to od smoka - Draco. Później po śmierci Vlad III został nazwany Țepeș, czyli palownik. Ponieważ zapamiętane mu zostało, że nadziewał ludzi na pal w nadzwyczajnych ilościach. Nie było to nic nadzwyczajnego jak na tamte czasy, ale zważywszy jakie wrażenie na sułtanie tureckim zrobiło wielokilometrowe pole nabitych na pal wiele tysięcy jeńców, to faktycznie można się przychylić do tego, że bardzo to lubił. Historycy i wcale nie złośliwie twierdzą, że jego upodobanie do wsadzania wielkiego kołka w odbyt to akt zemsty za gwałty sułtana, którego był niewolnikiem jako dziecko. Jego młodszy brat był oficjalnym kochankiem tureckiego władcy. W każdym razie Vlad III, choć z uwagi na to, że naród nacjonaliści wymyślili dopiero 400 lat później, miał wielu wrogów i najpierw w wyniku intryg trafił do niewoli, a potem został zdradzony. nikt nie zna szczegółów, bo tak, jak z Robin Hoodem, połowa jego życia to legenda. Teorii jest wiele, ale Vlad Tepes jest rumuńskim bohaterem narodowym.

Transylwania słynie z zamków i jedna z legend, którą rozpropagował rumuński dyktator Ceaușescu, mówi, że Dracula mieszkał w zamku Bran. 


W rzeczywistości zamek był strażnicą pomiędzy Wołoszczyzną, a Transylwanią, co widać po małych rozmiarach, a sam Vlad nigdy tam nie mieszkał. Uważam, że w przypadku tego zamku akurat warto zapłacić za wstęp. No właśnie, bo Rumuni kroją za każdą atrakcję :)


Znacznie bliższy Draculi jest chyba najładniejszy zamek w Rumunii w Hunedoarze, bo w tym był długi czas więziony. O podnóża góry, nad rzeczką świetne tereny, żeby sobie zrobić piknik lub napić się piwka. Do tego zamku nie warto wchodzić. W środku beznadziejny, z zewnątrz ładny.


Natomiast prawdziwy zamek Draculi jest tu, w Poenari. Właściwie ruiny zamku, dlatego często zamknięte. Bynajmniej nie dlatego, że może Wam coś spaść na głowę, tylko dlatego, że czasem wbija tam niedźwiedzica z małymi i skłotuje. 

No tak, w okolicy tego zamku niedźwiedzi jest sporo. Kierowcy nauczyli je czekać przy drodze na kanapki, co tworzy ostrą patologię, bo karmienie misiów, oprócz tego, ze jest moralnie złe, to zagrożone wysoką karą, a i niebezpieczne, kiedy misu będzie nienasycony lub rozczarowany.


Do tego miejsca prowadzi jedna ze słynniejszych dróg w Europie - Transfogaraska, która miała służyć do szybkiego przerzutu wojsk w przypadku ewentualnej interwencji ZSRR w Rumunii, a że Rumunia brała udział z ramienia ZSRR w podobnej interwencji w Czechosłowacji, to miała pewne doświadczenia. Droga dojeżdża do wysokości ponad 2000 m n.p.m.


Skoro jesteśmy przy misiach, gdzie ostrożne szacunki mówią o kilku tysiącach sztuk w Rumunii, to warto wspomnieć o największym na świecie azylu dla tych zwierząt - Libearty w Zarnesti. 

W miejscu znajduje się 130 niedźwiedzi brunatnych, uratowanych z miejsc, w których nie powinny się znajdować typu małe klatki na stacji benzynowej, restauracji, czy fabryce. O cyrku nie wspomnę. Najważniejsza zasada miejsca - to nie ZOO. Nie można sobie tak wejść z marszu. Są tylko dwa lub 3 poranne wejścia obwarowane wieloma restrykcjami, głównie po to, żeby misie zarobiły na jedzenie. Tam dożywają późnej starości.


Za każdym z tych niedźwiedzi ciągnie się jakaś smutna historia. Samo sanktuarium zostało zbudowane na cześć niedźwiedzia, który popełnił samobójstwo przegryzając sobie żyły w klatce. Oprócz tego mamy tu niedźwiedzie klatkowe, które tak długo stąpały po kratach i kaleczyły sobie łapy, ze bały się miękkiej trawy, cyrkowe rażone prądem, mój ulubiony niedźwiedź z ZOO, który nienawidzi ludzi, a na dźwięk patyka, który stuka w kraty dostaje białej gorączki, czy najgorszy przypadek niedźwiedzia, który przez 9 lat służył jako maskotka do zdjęć, ale wcześniej został oślepiony przez przebicie oczu igłą, żeby nie reagował na flesz i zostały mu wyrwane wszystkie zęby, żeby pozbawić go broni.

Dowiecie się jak inteligentne to zwierzęta (nawet Polacy uważali zjedzenie mięsa niedźwiedzia za coś na kształt kanibalizmu), a także dlaczego nie lubią ludzkiego mięsa.
Możecie poobserwować symbiozę niedźwiedzi i kruków, które sprzątają resztki.

Są też wilki, ale, w przeciwieństwie do niedźwiedzi, tu nie można trzymać różnych ekip w jednym miejscu, bo wbrew temu co sądzą facebookowi specjaliści od wilków z Podkarpacia, wilki regulują swoją liczebność zagryzając inne stada. Tu nie lądują kruki, bo zostałyby zjedzone :)


Wracając do zamków, to dla mnie najlepszym typem były zamki chłopskie, czyli takie, w których na co dzień nikt nie mieszkał, a były używane dla lokalnej społeczności w celach obronnych. Okoliczni mieszkańcy albo je sobie sami budowali, albo, co było praktyczniejszym rozwiązaniem, odkupowali od jakiegoś władcy, który już go nie chciał. Jeden z ciekawszych w Rasnovie, niestety zamknięty. Ogólnie takie zamki potrafiły bronić się latami.


Czasem kiedy nie było zamku, fortyfikowano kościół, jak w tej saskiej wiosce Viscri. Generalnie łatwiej było opancerzyć kościół niż całą wioskę, tym samym robiąc kościół naprawdę potrzebnym.
To prawdziwe dzieło fortyfikacyjnej sztuki. Był rozwijany tak mocno, że, aby kostrukcja wytrzymała, trzeba było zastosować szkarpy.


Ma wszystko to, co szanująca się forteca mieć powinna, czyli chodniki obronne i machikuły. 


Tu dodatkowo w tle widać niebieskie domki, bo o ile w polskim Zalipiu mniejszość domków jest pomalowana zgodnie ze stylem wioski, tu zdecydowana większość. 



Jest ich więcej, ale IMO ten jest najciekawszy.

Jest jeszcze jeden rodzaj zamków. Zamki romskie. W ogóle Rumunia to taka romski kraj, ale w przeciwieństwie do Słowacji, gdzie upchnięto ich w getta, tu są w pełni zasymilowani i w żaden sposób nie wyróżniają się z tłumu - oczywiście mówię o zachowaniu, bo można spotkać kobiety w tradycyjnych kwiecistych strojach. 

Styl takiej budowli to widowiskowy eklektyzm :) Jest ich całkiem sporo, wiele niedokończonych.


Głównym miastem Transylwanii jest Braszów. Miasto leżące pomiędzy górami, a z każdej można podziwiać panoramę miasta. 



Niegdyś nazywane miastem Stalina, co widać po niektórych budowlach :)


Zdecydowanie polecam wycieczkę wzdłuż murów obronnych. 


Jedną z atrakcji jest jedna z najwęższych ulic Europy - Strada Sforii. Pierwotnie zbudowana dla strażaków.


Kolejny miastem jest Sybin. Szczerze mówiąc podobał mi się bardziej. Mniejszy, mniej ludzi i bardziej przytulny. Wiąże się z nim polski akcent, gdyż generał Bem dowodził tu w bitwie siłami węgierskimi przeciwko Austrii i Rosji w 1849 roku.



Miasto jest nazywane miastem oczu :)


Ale prawdziwa perełka to Sighișoara. To tu miał się urodzić Wład Palownik.




Konkretnie to urodził się w tym domu. Co prawda kiedyś wyglądał inaczej, ale zasadniczo to tu.


W środku jest hotel i restauracja. Niby fajna i nie tak droga, ale przechodzą przez nią wycieczki na totalnym przypale :) Zwłaszcza z zachodniej Europy, które Rumunię traktują jak Bantustan. 


Miasto słynie z kilku wierz. Każdą z nic nadawano we władanie jakiemuś cechowi np. kowali lub rzeźników, który o nią dbał, wyposażał w sprzęt i był odpowiedzialny za obsadę podczas obrony. Najsłynniejsza to wieża zegarowa.


Najciekawsza konstrukcja w mieście. Historia taka, że w XVII wieku powstała na szczycie góry szkoła i żeby ochronić uczniów przed trudnymi warunkami atmosferycznymi zbudowano schody.


U góry, oprócz szkoły jest jeszcze ciekawy saski cmentarz.


Transylwania to góry. Znane ze swoich skalistych form, jak ten "Sfinks" góry Bucegi.


Ale także piękne góry Ciucas, które słyną z tego, że pobiera się z nich wodę do lokalnego piwa.



Choć najlepsze to spotkać przedstawicielki lokalnej fauny :) Owce są tu wszędzie i chyba pogłowie jest tu największe w Europie.


Są też dużo młodsze i niższe góry jak te celtyckie piramidy koło miejscowości Sona.


A także jeszcze młodsze, jak wulkany błotne koło Berki.


Generalnie historia jest taka, że z ziemi wychodzi gaz ziemny. Po drodze spotyka wodę i piach. Kiedy te trzy rzeczy się złączą powstaje błoto, które wylewa się na zewnątrz. Pamiętajcie, ze gaz ziemny jest palny :)


Nie tylko gaz ziemny. W innym miejscu wydziela się siarkowodór, który przechodząc przez wodę tworzy mofetowy kwas o niskim stężeniu. Bardzo zimny, ale podobno leczniczy :) W każdym razie nie szkodzi się pomoczyć.


Ale prawdziwa Rumunia to wieś. Tam jest po prostu pięknie.




Danie, które Wam przygotuję to kwintesencja Rumunii, czyli pomidory plus słowiańskie grzyby.

Składniki:

- cebula
- czosnek
- grzyby
- pomidory w puszcze


Wykonanie:

Cebulę kroimy w półplasterki i smażymy.
Dodajemy pokrojone grzyby i smażymy.
Kiedy zmięknie, dodajemy pokrojony drobno czosnek i dalej smażymy.
Dodajemy pomidory w puszce i chwilę dusimy.

Podsumowanie

Jaka jest Rumunia? To bardzo rozwinięty kraj, któremu Austria blokuje drogę do Schengen tylko dlatego, że poczyniła tam ogromne inwestycje po wejściu Rumunii do UE i robi sobie tam folwark, z którego bardzo by nie chciała, żeby jej uciekli pracownicy.
Są pewne wschodnie zachowania, zwłaszcza na drodze. Jeździ się tam ... dziwnie. Ludzie zatrzymują się na środku skrzyżowania, a potem podejmują decyzje gdzie jadą. Rond nie opuszcza się ze skrajnego pasa, tylko z tego, na którym się jest. Czasem na rondach są światła, ale nikt na nie nie patrzy. Jednakże wypadków jest mało i całe szczęście, bo mocno kuleje tam holowanie wraków, dlatego po wypadku samochód zostawia się przy drodze lub spycha do parkingu przy szosie, których jest mnóstwo.
Prawy pas nie jest do jazdy. Prawy pas jest do parkowania aut, gdzie można podkreślić siłę parkowania światłami awaryjnymi, które działają zawsze i wszędzie.
Wyjeżdżając z Polski, Słowacja, a zwłaszcza Węgry, to atlantycka Czarna Dziura bez toalet na parkingach. W Rumunii wszystko zmienia się radykalnie na plus. Toalety są czyste, nawet jeśli czasem mniej nowoczesne :)


Ogólnie jest tam dużo zieleni zwłaszcza krzaków róż, niczym w Polsce lat 90-tych.
Rumunia to niestety koszmar liberałów, bo pomimo bardzo niskich podatków jest tam dość drogo, jeśli uznamy, że drogo, to drożej niż w Polsce.
Rumuni są przyjemni, ale mają specyficzny stosunek do zwierząt.
Generalnie każdy parking jest oblegany przez bezdomne psy, które nauczyły się, że zatrzymujący się tam ludzie zostawiają jedzenie. 


Mimo tego co mówi medialna nagonka, są łagodne, bo muszą być. Rząd rumuński 10 lat temu postanowił większość wybić i zatrudnił szemrane firmy do wyłapywania, więc wyłapywali głównie te ufne i często niebezdomne - łatwa kasa - zostawiając te bezdomne. 
Dwa światy. Tak można nazwać Rumunię. Z jednej strony rozwinięte miasta, a z drugiej wioski, przy których Hajnówka to szczyt cywilizacji. Z jednej strony rasowe psy na smyczy, a z drugiej ogrom innego gatunku psów, czyli mieszańców. Z jednej strony stadniny koni i koński biznes, a z drugiej niepodkute szkapy i nieoświetlone furmanki jeżdżące nawet wieczorem.

1 komentarz: