Jest taki kraj jak Wietnam. Kiedy Japonia jeszcze nie miała planu podboju świata za pomocą gospodarki, tylko chciała zrobić to siłowo, zajęła go, a zarządzanie zostawiła mającej w tej kwestii doświadczenie Francji. Japonia dostała bombą, a nawet dwoma, a nawet wieloma, bo nalot na Tokio pół roku przed Hiroszimą, był nawet bardziej niszczący, poddała się i wycofała z terytorium Wietnamu, zostawiając Francuzów. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni i to zaskoczenie postanowili wykorzystać Wietnamczycy, ogłaszając niepodległość. Francuzi początkowo byli w szoku, ale tą sytuację chcieli wykorzystać również Brytyjczycy i Chińczycy. Jako że lepszy znany wróg niż nowy, Wietnamczycy dogadali się z Francuzami, którzy mieli im pomóc ogarnąć obronę. Szybko doszło do spiny i dwie strony się pokłóciły czego efektem była wojna. Początkowo Francuzom dobrze szło, ale później już gorzej. Okazało się, że armia partyzancka na swoim terenie całkiem dobrze sobie radzi, zwłaszcza jak wymyśli sobie ciekawą taktykę, a terror w stosunku do cywilnej ludności tylko pogarsza sprawę.
Wojna tak sobie trwała, ale jednak nie jest to nic przyjemnego. Miało dojść do rozmów pokojowych w Genewie, ale zasadniczo negocjacje polegają na tym, ze przed przystąpieniem każda ze stron stara się mieć jak najsilniejszą pozycję startową. Francuzi stwierdzili, że ufortyfikują się w ciężko dostępnej dolinie otoczonej górami pod Điện Biên Phủ. Plan był dobry, ale nawet nazwanie fortyfikacji imionami kochanek dowódcy nie pomogło, bo druga strona miała lepszy plan, który trudno było przewidzieć. Ulokowali na górach artylerię i walili do tych na dole jak do kur. Jak to tam umieścili? Ogólnie to wnieśli na plecach.
Bitwa zakończyła się porażką Francji, a także zakończyła erę francuskiego kolonializmu. Francuskie imperium kolonialne było tak duże i mieli tam żołnierzy z wielu krajów. Ramię w ramię w tej bitwie walczyli w ramach Legii Cudzoziemskiej uczestnicy Powstania Warszawskiego, ale z różnych stron barykady. Z uwagi na to, że Francja miała też inną kolonię, Senegal, dużo żołnierzy było właśnie tej narodowości. Było ich jakieś kilkadziesiąt tysięcy i nazywali się tirailleurs sénégalais. Zanim wojna dobiegła końca niektórzy z nich poznali w Wietnamie swoje żony, a kiedy wrócili do Afryki zabrali je ze sobą. Te żony wzbogaciły kulturę kulinarną Senegalu i tak właśnie powstał sposób podawania Sajgonek, czy jak to inni mówią Hoshiminek, z charakterystycznym dla Afryki sosem.
Szczerze powiedziawszy to Sajgonki lepiej kupić w markecie, wyjdzie taniej, ale sos polecam zrobić samemu. Wiem, że garmażerka z paczki, to guzik nie gotowanie, ale sama historia ciekawa i warta uwiecznienia.
Składniki:
- Sajgonki
- orzeszki ziemne
- ketchup
- chili
Wykonanie:
Sajgonki smażymy.
Orzechy miksujemy na krem. Dodajemy ketchupu w ilości 2 : 1. Doprawiamy chili, ale ja polecam dodać sosu z opakowania.
Jemy ciepłe, mocząc wcześniej w sosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz