Trzeci wpis, tym razem, o prowincji Walencja, czyli miejscu, gdzie spędziłem najwięcej czasu podczas mojego wyjazdu. Z czego najczęściej z tego "najczęściej" w Alicante. Popularnym wśród Polaków kurortem, z uwagi na dobre połączenie. Dlatego to od niego zacznę.
Najważniejszy w Alicante, co rzuca się w oczy z każdego zakątku miasta jest Castillo de Santa Bárbara, który zaraz po hiszpańskiej wojnie domowej, o której pisałem w poprzednim wpisie, czyli tutaj, służył jako obóz koncentracyjny dla zwolenników Republiki.
Z zamkiem i nazwą miasta wiąże się legenda. Kiedy mieszkali tam Maurowie, lokalny władca miał córkę Cantarę i chciał ją wydać za mąż. Klasycznie ogłosił jakiś konkurs. Konkretnie kto szybciej przywiezie z Indii jakąś ciekawą przyprawę. Jeden z konkurentów pojechał, a drugi został i postanowił spędzać czas z księżniczką. Pierwszy wrócił i wygrał, bo był jedynym, który spełnił warunki konkursu. Księżniczka wolała tego drugiego o imieniu Ali i z rozpaczy rzuciła się ze skały. Ali + Cantare = WMPS
Wstęp jest zupełnie darmowy, tylko musicie się wdrapać ciekawymi szlakami i przejść przez sklep pamiątkowy. W zależności od tego gdzie spojrzycie z samej góry będziecie mieć wspaniałe widoki na góry, albo morze.
Po wyjściu, idąc szlakiem pieszym wzdłuż murów, wśród cykania cykad, dojdziecie do parku Parc del Tossal.
Na zboczu góry, w typowy dla tego regionu sposób, są zbudowane ogromne tarasy dla roślin. Na pierwszym planie to co grenadierzy lubią najbardziej :)
Idąc dalej w dół dochodzimy do połączonej z parkiem najstarszej dzielnicy miasta, zwanej el barrio de Santa Cruz, czyli raju dla instagramerek :)
W centrum są też bardziej zielone parki jak , które nie są tak mocno wystawione na działanie promieni słonecznych i panuje w nich bardziej umiarkowany klimat. Oprócz fontann, typowo dla regionu zdobionych kolorową ceramiką, są też ogromne rośliny, które były bardzo modne w polskich mieszkania w latach 80-tych.
Zdecydowanie najważniejsza ulica w mieście :) Calle San Francisco.
Co do zasady, prawie w każdym mieście, znajdują się pomniki ludzi mniej lub bardziej zasłużonych. Jednym z ciekawszych pomników jest popiersie Archibalda Dicksona. Zasłużył się on miastu tym, że pod koniec wojny domowej, kiedy Alicante było jednym z ostatnich broniących się miast, na swoim pokładzie wywiózł ponad 2000 uchodźców. Było to o tyle trudne, że choć dowodził jednostką walijską i jako taką neutralną, otrzymał w tej kwestii ostrzeżenie od blokujących port okrętów faszystowskich. Pod osłoną nocy (nie było wtedy radarów) opuścił port z uchodźcami na pokładzie. Został niecelnie ostrzelany, ale udało mu się dopłynąć do Algierii, gdzie większość uchodźców trafiła do francuskiego obozu koncentracyjnego. Po uwolnieniu obozu przez siły tzw. Wolnej Francji weterani walk w Hiszpanii zasilili jednostkę międzynarodową zwaną 9 Kompanią Czadyjską. Czemu czadyjska? Żeby nie drażnić faszystowskiej Hiszpanii żadnymi symbolami republikańskimi, gdyż obawiano się rozdrażnienia Hiszpanii i że wtrąci się do wojny. Ciekawostką jest to, że to właśnie ta formacja była pierwsza przy wyzwoleniu Paryża, dzięki czemu oznaczone nazwami hiszpańskich bitew samochody wzięły udział w defiladzie zwycięstwa, co również nie było w smak Francuzom.
W Alicante mają swój wypracowany sposób świętowania letniego przesilenia. W wielu miejscach pala ogniska, ale tam palą więcej. Konkretnie pala papierowe rzeźby. Niektóre są takimi dziełami sztuki, że szkoda je palić. Takie trafiły do specjalnego muzeum.
Z ciekawostek technicznych. W ratuszu znajduje się punkt, od którego w Hiszpanii wyznacza się poziom 0 m. To będzie istotne w dalszej części wpisu.
Jak dobrze poszperacie to są też plaże skaliste. Głównie przesiadują tam nudyści, ale nikt Was stamtąd nie wygoni. Nawet, jeśli macie w zwyczaju opalać się w innym stroju.
Tajne miejsca dla instagramerek też się znajdą.
A co w okolicy? Możecie zwiedzić budżetową wersję znajdującej się w Barcelonie katedry Sagrada Familia. Ta mniejsza znajduje się niedaleko Novelda i jest poświęcona najsłynniejszej prostytutce w popkulturze.
Jeśli szukacie zieleni (na pustyni o to ciężko), to polecam pełne parków Elche. Tam możecie podpatrzeć jak rosną daktyle, choć te akurat możecie podpatrzeć prawie na każdym rondzie i w parku, ale też banany, granaty itp.
Każdy szanujący się park musi mieć staw, najlepiej z ptakami.
Jedną z największych atrakcji, jeśli chodzi o instagrama, jest różowe jezioro z różowymi flamingami. Podkreśliłem te różowe, bo normalnie flamingi są białe, a swój różowy kolor zawdzięczają kilku rodzajom alg. W tym tej, która jest odpowiedzialna za kolor tego słonego jeziora.
Polecam bardzo San Isidro, koło miejscowości Orihuela, gdzie znajduje się miejskie muzeum murali. Oprócz reprodukcji słynnej "Guernici" Pablo Picasso, która znajduje się w wielu miejscach Hiszpanii, jako symbol okrucieństwa wojny, na muralach króluje motyw cebuli. Z tych okolic pochodził Miguel Hernández, poeta, którego imieniem nazwano znajdujący się w prowincji uniwersytet. Miguel został uwięziony przez faszystów po wojnie domowej i skazany na śmierć. W więzieniu, natchniony listami od żony, która napisała mu, że z uwagi na panującą w kraju biedę przeżyła dzięki chlebowi z cebulą, napisał bardzo znaną w Hiszpanii
Kołysankę Cebulową
Miasto, które zdecydowanie musiałem odwiedzić, kiedy tylko zobaczyłem jak wygląda, to Bocairent.
Najlepiej zwiedzać je zgodnie z opracowaną przez Deborda teorią dryfu, czyli bez obranego celu. W ten sposób najpierw zacząłem jakąś ścieżką wzdłuż murów, żeby wejść starymi schodami w górę wodospadu.
Co zdecydowanie było bardzo dobrym pomysłem.
Później dochodząc do szczytu miasta, można dryfować w drugą stronę. Generalnie nie ma ślepych uliczek, więc dryfujcie śmiało.
Dobrze też zatrzymać się po prostu, kiedy tylko zobaczycie coś ciekawego. Tak zwiedziłem Biar.
Co prawda jest tam postrzelany po wojnie zamek
Ale to nie tym się zachwycałem :)
Wracając zahaczyłem o Alcoy. Miasto z ciekawą historią, ale do zwiedzania nudne. W mieście miało swoją siedzibę stowarzyszenie industrialne, które nadało mu przemysłowo modernistyczny charakter. Dlatego ma bardzo ciekawą architekturę. Z jakiegoś powodu lokalni przedsiębiorcy nie byli lubieni przez faszystów i jest nawet tablica upamiętniająca industriałów - ofiary faszyzmu. Samo miasto ma momenty, bo ogólnie to jest w miarę jednolite.
Z tego miasta pochodzi też powiedzenie mieć morale jak w Alcoy. Wzięło się to od tego, że kiedyś lokalna drużyna przegrywała 13 do 0 i sędzia chciał przerwać mecz. Oni nie chcieli i bardzo chcieli grać do końca.
Jadąc wzdłuż wybrzeża mijamy kurorty. Jedne lepsze, drugie gorsze. Tandetny i kiczowaty Benidorm, zwany hiszpańskim Sopotem, z najwyższym hotelem w kraju, wolałem podziwiać z autostrady. Za to zatrzymałem się na dłużej w Villajoyosa, miasto, które wyróżniają kolorowe budynki. Nawet nowoczesne bloki są malowane w tych kolorach, żeby utrzymać styl.
Miasto słynie z fabryki znanej w całym kraju (i nie tylko)czekolady z muzeum, które można zwiedzać za darmochę, czemu towarzyszy wspaniały zapach.
Z uwagi na Giewont w tle, miasto zdecydowanie przewyższa Zakopane, bo ma więcej dobrego i mniej złego :)
Kolejne na trasie było Altea. Ono z kolei jest białe :)
Natomiast polecam pojechać wzdłuż wybrzeża za miasto, jeśli chcecie uniknąć tłumów na plażach.
Polecam również wybrać się na zakupy do Albacete. Wszyscy robią zdjęcia w tej galerii handlowej :)
Co tam się kupuje? Oczywiście noże! generalnie miasto słynie z noży navaja. Ich historia, podobnie jak z broniami do kobudo wiąże się z tym, że należało obejść jakoś zakaz noszenia broni o stałym ostrzu i określonej długości. Wymyślono ogromne scyzoryki. Z czasem je zmniejszono, a same noże nabrały status kultowych.
Protip. Generalnie noży nie można wnosić na pokład pociągu. To znaczy można, jeśli macie fakturę, że dopiero do je kupiliście, bo najwyraźniej noże do zrobienia krzywdy muszą dojrzeć. Zasadniczo strażnicy na dworcach przeszukują tylko plecaki, więc polecam zakupione noże, na które na pewno nikt Wam nie da faktury, wnieść w kieszeni od spodni.
Okolice Alicante to generalnie lekko zarośnięta pustynia z mocno stromymi górami, dzięki czemu krajobraz trochę przypomina prerię. Dostrzegli to twórcy spaghetti westernów, które postanowili kręcić w tych okolicach.
Jest tu kilka ciekawych szlaków górskich, tylko pamiętajcie, ze tu podnóże góry jest na wysokości około 0 m. n. p .m.
Pierwszy szczyt, który postanowiłem zdobyć to Cabeçò d´Or.
Po drodze jest jedna z większych hiszpańskich jaskiń. Pomimo tego, że jaskinia ucierpiała podczas wojny, dalej możemy podziwiać stalaktyty, stalagmity i kolumny.
W czasach republiki wszyscy spodziewali się próby puczu faszystów, dlatego już dwa lata przed wojną otwarto tam fabrykę silników do samolotów Mosca - Mucha, które były transportowane w miejsce, w którym obecnie znajduje się uniwersytet słynący z tego, że można się w nim nauczyć jak dobrze robić loda, a kiedyś znajdowało się lotnisko, a następnie wkładane do samolotów.
Sama trasa jest dość stroma i wymagająca, bo trzeba się trochę wspinać, dlatego za dużo ludzi tam nie spotkacie.
Po drodze są pozostałości po budynkach gospodarczych, które mogą służyć za schronienie. Jak macie szczęście to spotkacie kozice. Jak macie woreczek to możecie nazbierać rozmarynu i szałwii.
Podobno im trudniej wejść, tym ładniejsze widoki. Podobno.
Nie wiem ile pada w tych górach, ale ta łódka wydała mi się niepokojąca :)
Druga trasa to klasyk, czyli Sierra de Bernia, której centralnym punktem jest waginalna jaskinia przechodząca w poprzek góry. Możecie sobie zrobić metaforyczną trasę, w zależności od tego w którą stronę idziecie. Ja szedłem od tej najszerszej strony, do coraz węższej, z czego potem musicie iść na kolanach. Zdecydowanie wolałem ten kierunek, niż na nowo się urodzić :)
Ta trasa jest prosta, więc i ludzi sporo. Fenomen tego szlaku polega na tym, że w zależności od strony góry, a tym samym stopnia nasłonecznienia, mamy dwa różne ekosystemy. Po jednej stronie preria, a po drugiej las iglasty. Tu możecie zobaczyć jak w hiszpańskich górach oznacza się pomocniczo szlaki, tzn. momenty, w których nie ma oznaczeń, a można zabłądzić.
Góra była wykorzystywana przez neolityczną kulturę, która zostawiła po sobie wydrążone miejsca, gdzie przechowywano inwentarz żywy (po tej zacienionej stronie góry), ale też skalne malowidła. Tak to wygląda.
A to jest to, na co patrzycie :)
Od drugiej strony góra i okolica bardzo przypomina mi Szczeliniec Wielki.
Tylko w Górach Stołowych nie rosną figi ze skał.
Nawet ruiny twierdzy też są. Tylko te hiszpańskie kilkaset lat starsze :)
Danie, które Wam zaprezentuję jest typowe dla regionu. Proste, a co najważniejsze nie ma jednego składu, bo jego nazwa oznacza tyle, że wszystko się gotuje. Natomiast są bardziej lub mniej tradycyjne. To jest jedno z bardziej :) Trochę taka potrawka warzywna, tyle, że tu się nie zagęszcza.
Składniki:
- ziemniaki
- fasola szparagowa
- papryka
- marchewka
Wykonanie:
Warzywa kroimy w odpowiadające nam wielkością części, które lekko podsmażamy. Dodajemy trochę wody i dusimy. To na gotowaniu ma być największy ciężar, a nie na smażeniu. Dusimy aż zmięknie. Często dodaje się trochę octu, ale to na koniec, bo w kwaśnym środowisku gorzej się gotuje.
Kilka rad:
- Szukając knajpy patrzcie gdzie siedzą robotnicy w kamizelkach budowlanych i gdzie leży dużo śmieci na ziemi - tam jedzą miejscowi.
- Jeśli macie jakiś niebezpieczny przedmiot, to przed wejściem na dworzec chowajcie go do kieszeni od spodni
- Tankowanie samochodu zostawcie obsłudze.
- Jest tu kilka rodzajów policji, nie wolno ich nagrywać i znani są z tego, że torturują zatrzymanych. Generalnie nie denerwujcie bez powodu żadnych, ale zwłaszcza okrytych złą sławą Guardia Civil. Do czego ich porównać? Uprawnienia trochę jak francuska żandarmeria, a mózgi ideologicznie zryte jak WOT. Z poziomem angielskiego podobnie.
- Hiszpanie szybko jeżdżą po mieście, ale zasadniczo są uważni.
- Knajpy mają długą przerwę po południu, także zaplanujcie dobrze wyjście.
- Piwo hiszpańskie jest niedobre.
- Normalne piwo, to małe piwo, ale żadna strata, bo patrz wyżej.
- Unikacie wejścia do muzeum w Polsce z wycieczkami pełnymi dzieci? Tu musicie również unikać wycieczek emerytów, którzy hałasują równie mocno.
- Migdał ziemny to nie migdał, ale bardzo smaczny.
- Tu nie zamykają za rozmaryn w plastikowej torebce, więc możecie śmiało zbierać.
Ja się zastanawiam co z tymi kobietami, że wiecznie rzucają się ze skał...
OdpowiedzUsuń