wtorek, 7 czerwca 2022

Zraz obranej drogi

Zrazy to danie kuchni Staropolskiej, przy czym przez Polskę, mamy tu na myśli podział administracyjny, niekoniecznie tożsamościowy, kiedy to te granice obejmowały tereny obecnej Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi, Ukrainy i Rosji. Reasumując, zgodnie z tym co twierdzi mój brzuchpasterz Robert Makłowicz:

Nie ma czegoś takiego jak kuchnia patriotyczna. Ba! Nie ma czegoś takiego jak kuchnia polska. Każde sformułowanie o kuchni narodowej jest pewnego rodzaju uproszczeniem, ponieważ każda kuchnia narodowa jest tylko i wyłącznie zbiorem kuchni regionalnych. Na przykład mówimy "kuchnia francuska”, chociaż do tego worka wkładamy potrawy z różnych stref klimatycznych, bo co innego je się nad Morzem Śródziemnym, a co innego je się na północy Francji. W Polsce mamy kuchnię kaszubską, podhalańską, wielkopolską, podlaską itd. Tylko zbiór tych wszystkich kuchni to jest coś, co umownie nazywamy kuchnią polską. Choć większość ludzi uważa schabowego i pierogi za kuchnię polską.

trudno powiedzieć, czy jest to danie litewskie, białoruskie, a może poleskie.

Co do jednego jesteśmy pewni, nazwa pochodzi od kształtu kawałków mięsa oraz, że było to danie szlacheckie, bo chłopi niezbyt często jadali mięso, zwłaszcza na śniadanie, a że zrazy jadano z rana, to możemy przeczytać w naszej epopei narodowej autorstwa Adama Mickiewicza Pan Tadeusz. Co chcę przez to powiedzieć, to że zrazy nie zawsze były zawijane. Początkowo były to kawałki mięsa układane warstwowo z warzywami i popularnymi w słowiańszczyźnie grzybami i duszone w specjalnym garnku. Podawane zazwyczaj były z innym typowym dla Słowian składnikiem, czyli kaszą. To jedyna rzecz, która była popularna u chłopów. Z uwagi na to, że zebrałem plony i stałem się boczniakowym Baronem, postanowiłem przyrządzić z nich danie, które będzie jednocześnie nawiązywało do tej tradycji (choć akurat ja jestem potomkiem chłopów pańszczyźnianych, ale rozwój nauk społecznych pozwolił na dostęp do lepszej jakości jedzenia nawet takim jak ja), a jednocześnie było zgodne z kryzysowym charakterem bloga.

No OK, ale co to za droga? Oprócz kwestii oczywistych jak samo prowadzenie tego bloga, to jestem ogromnym miłośnikiem grzybów. Wszelakich! Tzn. głównie tych jadalnych, ale nie tylko. Nie tylko kapeluszowych, bo świetnym grzybem o charakterze spożywczym jest Fusarium venenatum. Generalnie moja miłość do grzybów jest ponadprzeciętna, może nie tak jak pani dr hab. Marty Wrzostek, ale większa nawet jak na słowiańskie standardy, gdzie reszta świata określa nas mianem grzybojadów. Wiedza również, choć nie tak jak pani dr hab. Bożeny Muszyńskiej, która zainspirowała mnie do tego wpisu, bo jak sama twierdzi:

Możemy mówić, że grzyby, w tej chwili, mogą swobodnie zastępować mięso, ponieważ mają te same walory jeżeli chodzi o aminokwasy - te typowo mięsne, te typowe białko mięsa, które są z nich zawarte - więc możemy je traktować jako zastępnik.

Wyrazem mojej miłości do grzybów jest ich coroczna hodowla. Jestem, co prawda, w takiej komfortowej sytuacji, że rodzina udostępnia mi 4 m2 działki rekreacyjnej, na której mam ziemiankę, ale można je hodować w ogródku, komórce, piwnicy czy balkonie. Reasumując, z tej drogi nie zawrócę w tył, choć to bardzo głupie stwierdzenie, bo zawrócić można tylko w tył :)

Dodatki, które wykorzystałem są charakterystyczne dla kuchni staropolskiej. Kasza gryczana i chrzan, który jako dodatek, był bardzo chętnie używany w polskiej kuchni oraz botwinka, którą zebrałem razem z grzybami na działce :)

Składniki:

- boczniaki
- kasza gryczana
- botwinka
- chrzan tarty


Wykonanie:

Płaty boczniaków układamy w żaroodpornym naczyniu i lekko podlewamy olejem.
Na płaty kładziemy warstwę posiekanej botwinki.
Następnie warstwa ugotowanej kaszy.
Kolejna warstwa to chrzan tarty rozrobiony z wodą.
Powtórzyć, a na sam koniec znów przykryć boczniakami.
Piec w piekarniku aż boczniaki się zarumienią.

1 komentarz: