Budda to był kiedyś taki książę urodzony na terenach dzisiejszego Nepalu, który pewnego dnia postanowił sobie, że zrezygnuje z otaczających go luksusów i pójdzie w przebraniu w świat w poszukiwaniu prawdy. Oświecenia doznał po posiłku i stworzył coś na kształt pogranicza religii i filozofii. Piszę pogranicza, bo niektórzy twierdzą, że z uwagi na pewne pierwotne założenia buddyzm nie jest religią, jednakże jeśli przyjrzymy się zinstytucjonalizowanemu kultowi, to już ma on co najmniej znamiona religii. Dlatego też nie mogło go ominąć uczestnictwo w czystkach religijnych, czy to wycinając chrześcijan w Japonii, czy obecnie stojąc na czele czystek w Birmie.
Mamy tu dwie genezy tego dania. Jedna, dzięki której nazywa się też miską hippisów, mówi o tym, że Budda chodził od miejsca do miejsca i zbierał to co mu dali, dzięki czemu teoretycznie otrzymywał zbilansowany posiłek zgodnie z teorią dotyczącą tego, że ludzie w epoce zbieractwa byli zdrowsi od ich potomków w epoce agrarnej, bo ich posiłki były bardziej zróżnicowane i zbilansowane. I tu płynnie przechodzimy do drugiej genezy, tej bardziej romantycznej, czyli do proporcji i równowagi, bo równowaga jest motywem, który w filozofii buddyjskiej często się pojawia. Dlatego żeby przyrządzić dobrą michę obowiązują takie zasady:
- 1/4 produktów zbożowych
- 1/4 wsadu białkowego
- 1/2 warzyw
- tłuszcz, aby witaminy się dobrze wchłonęły i żeby obniżyć indeks glikemiczny
Postanowiłem przyrządzić miskę korzystając z zasady, że dobre kompozycje produktów to między innymi takie, które stosują kryterium sezonowe i regionalne.
- kasza gryczana
- cebula
- czosnek
- seler
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz