czwartek, 25 lutego 2021

Ogniste koreańskie frytki oraz wyprawa do piekła i z powrotem

Niczym Dante albo Kratos pojechałem do piekła i wróciłem. Tzn biorąc pod uwagę, że piekłem jest ziemia, a na niej istnieją jeszcze czasem mniejsze bądź większe piekła, to może takie nie do końca piekło, ale taki dość piekielny rejon w Polsce zwany Kotliną Kłodzką. Z jakiegoś powodu jest tam najwięcej piekielnie brzmiących miejsc, może dlatego, że w momencie kiedy je wymyślano był to bardzo niegościnny rejon. 
Jeszcze w 1957 roku, nieżyjący już pisarz Marek Hłasko, którego do niedawna mało kto znał, ale usłyszano o nim w serialu o Agnieszce Osieckiej, którą to z kolei Osiecką znali do jego emisji głównie fani Coca-Coli i serialu Czterej Pancerni i Pies, pisał o tym miejscu jak o odbycie świata w swojej książce Następny do raju.
Konkretnie to pisał o bliskich okolicach tego miasta - Bystrzycy Kłodzkiej, które sam osobiście uważam za jedno z ładniejszych w Polsce (przynajmniej z tej perspektywy), a które ma sporo wspólnego z piekłem, bo produkowane w nim były zapałki. Obecnie zostało tylko muzeum  filumenistyczne.


Postanowiłem się wybrać na Czarną Górę. Abstrahując od faktu, ze w kręgu kulturowym jakim się znajduję, czarny nie oznacza niczego dobrego, to jej nazwa wzięła się podobno od ciemnego lasu, który widać na jej zboczach. Trasa jest ciekawa. Najpierw wodna zapora.


Na pierwszym szczycie widać już, jak ciężko funkcjonuje się kościołom w piekle. Kościół na odludziu to prawdziwa twierdza. Obkamerowany jak mennica państwowa, obwieszony ostrzeżeniami jak terytorium łowców głów, z ogromnym bojowym psem, ważącym więcej ode mnie. Nic dziwnego, że żyjącemu w warunkach ciągłego oblężenia księdzu puszczają czasem nerwy i potrafi, w ataku paniki,  porazić turystów paralizatorem. 

Mroczny las z bliska nie jest taki mroczny, bo nawaliło do niego śniegu. Stoki narciarskie otwarte, dlatego turyści nie urządzają sobie ze szlaków torów saneczkowych, bo tu to by się tak niewinnie mogło nie skończyć.


Sama góra też obecnie nie jest czarna :)


Okazuje się, że nawet w piekle można znaleźć odrobinę kolorytu :)


Jednym z bardziej znanych miejsc są Błędne Skały. Można tam podjechać, co nie jest zalecane, bo chętnych dużo, a ruch wahadłowy, a można podejść zostawiając auto na parkingu na dole. Można też pójść z tego parkingu w drugą stronę, tam gdzie nikt nie chodzi. 
Kiedyś rozmawiałem z moim katolickim kolegą na temat tego, że zgodnie ze słowami Richarda Dawkinsa, on też jest ateistą, bo nie wieży w Zeusa, Apollona, Amona Ra, Mitrę, Baala, Thora, Wotana, Złotego Cielca ani w Latającego Potwora Spaghetti, a ja tylko w jednego więcej, na co on mi odpowiedział, że oni uważają bogów, o których wspomniałem za to co w biblii było określone jako Szatan. Wobec tego, żyjąc w chrześcijańskim kręgu kulturowym, tego typu przybytki są określane jako enklawy szatańskie, z czym pewnie zgodziliby się japońscy chrześcijanie i birmańscy muzułmanie :)


Tak wygląda piekło naszych czasów. Martwy świerkowy las. Te świerki z, których posadzenie, ze względu na ich właściwości, 100 lat temu było bardzo dobrym pomysłem, obecnie, w wyniku globalnego ocieplenia są już martwe. Jedyne co je trzyma w pionie to system korzeniowy, ale nawet on często puszcza. Obecnie stały się pokarmem dla korników, a one pokarmem dla dzięciołów, które słuchać tam na każdym kroku i nie mówię o stukaniu, tylko nawoływaniu.
To co na zdjęciu nie jest martwe, to buki.


Poszedłem też zwiedzić Piekiełko i Piekielną kuchnię na szczycie Szczelińca. Poniedziałek rano - idealna pora. Niestety wejście do Piekiełka było nie do końca legalne, sami zobaczcie czemu :) Bez raczków ani rusz.


Jak wspominałem w tym rejonie jest największe zagęszczenie piekielnych nazw. Oprócz wspomnianego powyżej Piekiełka, czy Piekielnej Kuchni, jest jeszcze rzeka Piekło, Miejscowość o tej samej nazwie po czeskiej stronie granicy oraz Piekielna Góra, którą odwiedziłem, do której droga prowadzi przez Piekielną (a jakże) Przełęcz :)


Symbolem Polanicy Zdrój jest niedźwiedź polarny, którego pomnik postawiono w 1910 roku po tym jak geologowie odkryli, że w tym miejscu zatrzymał się Lądolód Skandynawski. W końcu w piekle z zasady powinno być cieplej :) To jeden z dwóch pomników niedźwiedzia jaki znalazłem. Główka odpadła temu misiu :)


W takim miejscu musiałem zjeść coś z piekła rodem, czy jak to często określa się w manu, diabelskie, czyli po naszemu bardzo ostre. Problem w tym, że będąc w motelu miałem ograniczone możliwości, dlatego padło na koreańskie frytki. Frytki w stylu koreańskim to takie same frytki jak jemy, ale wymieszane z różnymi składnikami, często kimchi. W tym celu przywiozłem ze sobą kimchi z rzodkiewki. Niestety kimchi z rzodkiewki ma taki kolor, że na tym zdjęciu jest prawie niewidoczne :)

Składniki:
- biała rzodkiew
- chilli
- sól
- sos sojowy
- szczypiorek
- frytki mrożone
- czosnek
- bardzo ostry ketchup, najlepiej okraszony jakimś diabelskim epitetem


Wykonanie:
Kimchi przygotowujemy co najmniej 3 dni wcześniej.
Rzodkiew obieramy i kroimy na kawałki. Solimy, zostawiamy na godzinę aż puści sok i płukamy. 
Mieszamy z odrobiną sosu sojowego, wyciśniętym czosnkiem, chilli i pokrojonym szczypiorkiem. Tego sosu to tyle, żeby nam się pozostałe składniki dobrze rozprowadziły, jak taka pasta. Odstawiamy do lodówki.
Frytki przygotowujemy w piekarniku lub mikrofalówce. Mieszamy z kmchi i polewamy ketchupem.

Nieopodal miejsca, w którym mieszkałem było źródło. Z głębi ziemi płynęła woda z (sic!) siarką!. Przypadek ?:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz