Parafrazując, powiedziałbym nawet bardzo mocno parafrazując, jeden ze słynniejszych cytatów Hamleta:
Picie w Szczawnicy, czy szczanie w piwnicy, oto jest pytanie.
Taka idea przyświecała wyjazdowi, tym bardziej, że wyjazd był logistycznym wyzwaniem, gdyż w jednym mieście miały się spotkać różne osoby podróżujące różnymi środkami transportu, w tym samym czasie, w celu kontynuowania podróży samochodem. Mi przypadł pociąg i to było właśnie słabe ogniwo w naszym planie. W zasadzie to sprawa oczywista, ale jako ktoś kto rzadko jeździ pociągami, zupełnie zapomniałem, że jest to powszechne, a mianowicie pierwszy pociąg się ... spóźnił :) Skoro pierwszy się spóźnił to i nie było możliwości zdążyć na drugi. Na szczęście zgodnie z manifestem Agile, udało się zmienić miejsce zbiórki.
Plan był taki:
- przyjazd do Szczawnicy
- noc w schronisku pod Bereśnikiem
- dojście żółtym szlakiem do Łącka
- przejazd z Łącka do Krościenka
- dojście na 3 Korony
- noc w schronisku
- zejście do Szczawnicy
Do pierwszego schroniska wchodziliśmy po ciemku, za to z samego rana czekały nas niezłe widoki. Zawsze powtarzałem, ze Tatry dobrze podziwia się z odległości :)
Żółty szlak to typowa beskidzka droga przez las. O tej porze roku usłany pomarańczowymi liśćmi z odrobiną śniegu. Do pierwszego skrzyżowania ludzi brak. Nagle zabrakło oznaczeń. Są za to ścięte drzewa. Prawdopodobnie zostało ścięte to na której był znak :) Efekt wybór nieodpowiedniej drogi. Nic się nie stało, bo wioska w środku niczego, bez zasięgu telefonów, w której są 4 domy też ma swój urok.Niestety takich znaków jak ten, nie było za dużo :)
Jako, że filozofia Agile towarzyszy nam od początku, nie było problemem wybrać nową trasę. Tak pokrętnymi drogami znaleźliśmy się w końcu w Krościenku. Teraz tylko, po ciemku rzecz jasna, dojście do Trzech Koron. No i najważniejsze - patrzeć pod nogi!
Tutaj obiadokolacja. Co prawda jest zimno i rzeczy w plecaku się nie psują tak łatwo, ale trzeba mieć na uwadze, że jednak w schroniskach jest ciepło, o ile nie jest to Chatka Puchatka ;), więc proszki rządzą, przy okazji dbając o bilans składników odżywczych. Tu wjechały orzechy. Jabłka z kolei miały rozbujać ten nudny smak :) Połączenie składników zgodne z kryterium zarówno regionalnym, jak i sezonowym :)
Składniki:
- puree ziemniaczane instant
- orzechy włoskie (w tym roku nie było ich tyle jak rok wcześniej, ale też sporo)
- suszone jabłka pokrojone w kostkę
Do wrzątku wsypujemy puree. Mieszamy, dodajemy orzechy i jabłka i jeszcze raz mieszamy.
Z uwagi na porę roku, a także obecność gór, nie trzeba było wcześnie wstawać, żeby załapać się na wschód słońca.
Jeśli chodzi o widoki, to tutaj już zdecydowanie inaczej. Abstrahując od głównej gwiazdy - Trzy Korony, uważanej przez niektórych turystów za najwyższy szczyt Pienin
to są tam bardzo ładne trasy, co niestety, jak i to, że w ich okolice można podjechać samochodem jest ich wadą, jeśli wiecie o czym mówię ;)











Super pomysł jak i równie wspaniały wypad! Serdecznie pozdrawiam:). A.
OdpowiedzUsuńwspaniałe zdjęcia i niecodzienna potrawa :) wielkie dzięki za dołączenie do orzechowej akcji i za pomysł na górski szlak z dobrym jedzeniem! :D
OdpowiedzUsuńPo kie licho, dosypywać do puree pozostałe składniki ???
OdpowiedzUsuńJa robiłem (mam zrobione) i stosuję, mixy z dodatkami, które po wsypaniu do miseczki zalewam w całości wrzątkiem. Mniej pier...nia! :-)
Nigdy nie liczyłem "szybkich mixtur" ale będzie tego ponad 10. Gdzieś mam spisaną gramaturę na kubek 0,6 L i na menażkę "harcerską". Zalewam wrzątkiem, mieszam, przykrywam i okrywam jakimś polarem, swetrem, ręcznikiem. Odczekuję 3-5 minut (aby pyska nie parzyć!) i można jeść. :-)
Mixtury są w 3 kategoriach: wytrawne, pikantne (rozgrzewające), słodkie.
W mieszankach dobrze sprawdza się też mleko w proszku, we wszystkich kategoriach. Orzechy, oczywiście włoskie, bo takie rosną na działce i nie trzeba ich kupować (potaniają mixy). Receptury opracowane i sprawdzone w warunkach domowych, więc "w ciemno" można sypać do saszetek po kolei odważane i odmierzane objętościowo składniki.
Saszetki opisane mazakiem leżą i "nie kwiczą". Czytam, pakuję, jadę :-)
Ach, 2 x w roku inwentaryzacja! Przed wakacjami i przed sezonem zimowym. Znaczę starsze, gdy dorabiam nowe (zawodowe zboczenie) aby stare nie zalegały, bo wiadomo.
Co do orzechów, to przy urodzaju, trzeba się prosić obdarowywanych :-) mimo, że daję darmo. Jak słyszę "stękanie" to zabieram się za mixy :-) Robię też mieszanki jadane na sucho, które można oczywiście dosypać do płatków owsianych, jak przyjdzie fantazja.
Przy saszetkach zalewanych wrzątkiem ważne jest rozdrobnienie niektórych składników, a właściwie, różny stopień rozdrobnienia. Pomagają mi: młynek ręczny, elektryczny, blender i sitka (różne).
Duża "produkcja" to czasem 3 popołudnia i wieczory, ale za to turystycznego futru na pół a innego rodzaju na rok.
WAŻNE: saszetek, torebek, woreczków strunowych, trzeba mieć ZAWSZE w dużym nadmiarze, jako i surowców przed sypaniem.
Pies