Pierwszy dzień wiosny, formalnie, mamy już za sobą, ale poza próbującymi się wybić źródłami szafranu nic na to wskazuje, tym bardziej w górach. Dlatego jeśli nie chcecie urządzać sobie ekstremalnych wycieczek to polecam szczyt Radhost w Beskidzie Śląsko-Morawskim. Zasadniczo podejście jest tak łatwe i tak uregulowane, że na dobrą sprawę możecie tam nawet pchać wózek. Aczkolwiek o tej porze roku, może tam porządnie zawiać :)
Na szczyt prowadzi szlak niebieski z miejscowości Pustevny. Jak przyjedziecie odpowiednio wcześnie, to możecie się załapać na mały darmowy parking. Za inne, z tego co widziałem trzeba płacić. Jak już pisałem, latem, ten szlak byłby bardzo nudny bo zasadniczo ciągnie się wzdłuż normalnej drogi. Zimą, a zwłaszcza wtedy gdy temperatura się waha, jest ona jednak pokryta zmarzniętym śniegiem, co w przypadku braku raczków, może nieco utrudnić.
W zasadzie to mamy dwie trasy, turystyczna - na przełaj i drogą - na około, które w większości się pokrywają. Przy pierwszym rozjeździe mamy takie punkt widokowy, który już sam w sobie jest urokliwy.
W zasadzie to mamy dwie trasy, turystyczna - na przełaj i drogą - na około, które w większości się pokrywają. Przy pierwszym rozjeździe mamy takie punkt widokowy, który już sam w sobie jest urokliwy.
Idąc dalej przez las spotykamy pomnik boga Radegasta, szerszej publiczności znanego ze złotego trunku nad jakim obrał patronat.
Pomnik stoi tu nieprzypadkowo, gdyż góra była miejscem przedchrześcijańskiego kultu.
Pomnik stoi tu nieprzypadkowo, gdyż góra była miejscem przedchrześcijańskiego kultu.
Postanowiono o tym przypomnieć przed wojną, tym bardziej, że sytuacja polityczna była wyjątkowo sprzyjająca. Mianowicie, w przeciwieństwie do Polski, gdzie to głównie papież potępił zrywy powstańcze przeciwko zaborcom, czechosłowaccy biskupi stali po stronie Habsburgów, wiec jak tylko Czechosłowacja odzyskała niepodległość, postanowiła wytępić kościół jako symbol austriackiego najeźdźcy. Bardzo popularne stało się wtedy hasło "Precz do Rzymu". W praktyce oznaczało to przerywanie mszy, niszczenie pomników, a nawet rękoczyny.
W każdym razie pomnik jest jedną z głównych atrakcji w tym regionie.
Idąc dalej polecam się rozglądać, bo zbaczając trochę z trasy narażamy się na wspaniałe widoki.
Szczyt, jak to szczyt, jest nieosłonięty, więc pomimo tego, że był tylko jeden stopień Celsjusza poniżej zera, temperatura odczuwalna była znacznie niższa.
Na szczęście jest tam porządne schronisko.
Ciekawostką jest ścieżka do chodzenia na boso. Czynna cały rok :)
Jakby ktoś był wyjątkowo ciepło ubrany, to nawet może się opalać. Pamiętajcie, w górach opalamy się szybciej :)
Chyba nie muszę pisać co takiego zamówiłem do picia będąc na górze Radegasta? :) Tak, bo piwo musi być gorzkie. Już wystarczy, że musiałem po drodze pić słodką kawę, kiedy Tomek obiecał, że weźmie do termosu dobrą, świeżo mieloną, kubańską kawę i ... dosypał do niej cukru!!!
Stare przysłowie głosi - Nie niszczy się kawy cukrem, a miłości małżeństwem :)
Przegryzłem też własny prowiant. Jako że trwa maslenica (dla niewtajemniczonych, stary zwyczaj, który praktykuje się tydzień przed i tydzień po wiosennej równonocy, podczas której jemy dużo naleśników w sposób, powiedziałbym- nieumiarkowany) padło na naleśniki. Choć tak samo jak wiele osób szuka sobie okazji żeby się upić, tak ja bardzo lubię naleśniki i każda okazja do ich jedzenia jest dobra. Ostatnio padły głosy na moim profilu, że lepiej na słono, w sensie wytrawne. Tak też zrobiłem:) Połączenie smaków w farszu dobrane zgodnie z nauką food pairing :)
Temperatura pozwala na noszenie ze sobą wysokobiałkowych "mokrych" pokarmów.
Temperatura pozwala na noszenie ze sobą wysokobiałkowych "mokrych" pokarmów.
Składniki:
- mąka
- woda
- sezam
- groszek konserwowy
- ogórki kiszone
Wykonanie:
Z mąki i wody robimy lejące się ciasto, z którego smażymy naleśniki.
Sezam miksujemy na pastę. Dodajemy groszek i dalej miksujemy. Dobre proporcje to tak 1:1.
Smarujemy naleśniki pastą, kładziemy pokrojone w paski ogórki kiszone i zawijamy.
To nie koniec atrakcji! Po drugiej stronie miejscowości Pustevny jest Morskie Oko. To prawdziwa nazwa, a nie potoczna. Koniecznie trzeba je zobaczyć! Po drodze mijamy elementy sztuki ludowej inspirowanej popkulturą :)
Do Morskiego Oka prowadzi szlak czerwony. Patrząc na mapę na parkingu łatwo się pomylić. My poszliśmy zielonym. Dopiero napotkany wędrowiec wskazał nam właściwa, równoległą drogę. Jako, że była położona niżej, poszliśmy na przełaj przez las.
Sama droga wprost wspaniała. Nie ma na niej niedzielnych specjalistów od himalaizmu, w strojach wartości wyższej niż moja wypłata, specjalnie przeznaczonych do chodzenia po asfalcie, nie ma górali zarzynających koni w pogoni za dutkami. W zasadzie to, jak widzicie, niczego nie ma :) I o to właśnie chodzi!
Sama droga wprost wspaniała. Nie ma na niej niedzielnych specjalistów od himalaizmu, w strojach wartości wyższej niż moja wypłata, specjalnie przeznaczonych do chodzenia po asfalcie, nie ma górali zarzynających koni w pogoni za dutkami. W zasadzie to, jak widzicie, niczego nie ma :) I o to właśnie chodzi!
W końcu ostatni punkt wycieczki. Morskie Oko. Powiedzcie czy nie ładnie? Latem można tam podziwiać trzy gatunki górskich traszek, ale zimą jak widzicie też jest ciekawie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz