czwartek, 10 sierpnia 2017

Wyprawa po Beskidach - makaron z pesto i jedzenie ery kosmicznej

Jako, że jestem osobą z zasady aktywną, to wolę spędzać czas w górach, gdzie jestem cały czas w ruchu niż nad morzem, gdzie kultywowany jest nieco inny sposób spędzania czasu - bezruch na plaży, czy jego bardziej inwazyjna odmiana - parawaning. Do tego dochodzą, jakże ważne widoki, które mam do dyspozycji podczas górskich spacerów (no dobra, na plaży też są dobre widoki, ale patrz  - kolejna sprawa :) ). Bardzo ważną kwestią jest dla mnie mniejsza ilość ludzi, a jak już są, to z zasady doceniają powód, dla którego tak się musieli namęczyć. To jest jeden z głównych powodów dla których unikam Tatr. Nie mam wewnętrznej potrzeby zdobywania jak najwyższych szczytów. Ja chce mieć aktywność, ładne widoki i spokój, który pozwoli mi tymi widokami się rozkoszować. Jak jeszcze spotkam jakiegoś dzikiego zwierza, choćby zająca, których jest coraz mniej, to już jest idealnie.
Rewia mody na asfaltowym wybiegu Morskie Oko to nie dla mnie, więc ewentualny zarzut o rozrywce dla znudzonej klasy średniej, która chce się pokazać niczym Aleksy Wroński w Operze, odpada. Nie mam problemu z tym, że ktoś idzie w jeansach o ile nie ma do nich szpilek lub eleganckich sandałków, bo to już głupota, a paliwo do helikoptera kosztuje sporo. Sam mam już, dzięki doświadczeniom wypracowany zestaw, ale każdy lubi co innego i ma swoje własne patenty:
  • buty - podstawa, dosłownie i w przenośni. Wysokie tj. za kostkę. Wiem, że niskie to wygoda, ale ja nosząc wysokie jestem przygotowany na wszystko. Tu nie polecam oszczędzać. Tzn. w długim okresie czasu będzie to oszczędność, bo ostatecznie przez wiele lat wydacie mniej, ale jednorazowy wydatek jest konieczny. Niestety zmartwię wszystkich obrońców praw zwierząt. Nie wymyślili nic lepszego niż skóra. Oczywiście jak chodzicie na łagodne spacery, to i siatka nylonowa Wam wystarczy, ale jak zdarza Wam się brodzić w wodzie, łazić przy kilkugodzinnym deszczu to pozostaje Wam najwyżej kupić jak najlepsze obuwie, żeby długo nie trzeba było kupować kolejnego. Polecam takie z gumowym otokiem dookoła. Nie dość, ze chroni przed niską wodą to jeszcze przed uszkodzeniem. Napisałbym o podeszwie, ale te które spełniają dwa pierwsze warunki, na pewno będą miały odpowiednią :) Stuptuty też się przydadzą, żeby buty nie zmokły wam od środka.
  • spodnie - po wielu eksperymentach w niesprzyjającej pogodzie stawiam na takie, które szybko schną. Na gorące lato, krótkie z rip-stopu.
  • koszulka - najlepiej sportowa obcisła, szybkoschnąca, odprowadzająca wodę na zewnątrz. Im ciaśniej, tym zasadniczo lepiej.
  • bluza - co najmniej dwie - lżejsza na marsz (o ile nie jest gorąco) i grubsza na stan spoczynku, kiedy wieje, a ta pierwsza jest mokra. Jest to spowodowane tym, że podczas marszu bluza będzie mokra, a cienka wyschnie szybciej.
  • kurtka - jest tylko jeden materiał nieprzemakalny i jest to guma. Ma ona jednak to do siebie, że nie oddycha i będziecie mokrzy w środku. Trzeba znaleźć jakiś wypracowany kompromis. Membrany podobno nie najlepiej oddychają latem, ale jak macie ogromne wywietrzniki pod pachami to już lepiej. Ewentualnie plastikowe poncho na koszulkę, ja mam takie zawsze przy sobie. Możecie sobie kupić jakąś kurtkę za kwotę 4-cyfrową i zapłacić za markę, ale raczej te drogie z takim czy innym logiem nie są zbudowane z kosmicznych materiałów, wiec nie polecam.
Podczas tej wyprawy mieliśmy długą dyskusję na temat kijków z gorącym ich zwolennikiem. Powiem tak. Jak ktoś lubi to OK. Jeśli miałbym coś do zdobycia i zależałoby mi na czasie, to kijki byłyby pomocne. Podczas rekreacyjnego spaceru nie chcę upośledzać mojego balansu, który jest bardzo ważny w sporcie uprawianym przeze mnie na co dzień dodatkowymi punktami podporu.

W każdym razie z racji tego, że Łukasz przyjechał z Irlandii akurat w tym okresie, a już mu kiedyś obiecałem wspólny wypad, postanowiłem zrobić wyjątek i pójść w góry w środku lata :) Zgodziłem się tylko ze względu na trasę no i że nie były to Tatry :)

Wyruszyliśmy w trasę i pierwszym poważnym przystankiem była Wielka Racza. Przejrzystość powietrza świetna to i widoki piękne. Postanowiłem się posilić moja ulubioną przekąską w górach czyli chałwą. Zrobiłem to w pozycji półleżącej rozkoszując się widokiem. 


Po drodze minęliśmy ekipę, która malowała oznaczenia na szlakach. 


Jak już pisałem widoki były niesamowite, bo i pogoda dobra. Tatry bardzo dobrze mi się oglądało z tej odległości :)


Napotkane mapy, ze względu na to, że każdy chciał pojeździć po nich palcem okazały się średnio przydatne :)


W końcu dotarliśmy do celu, jaki wyznaczyliśmy sobie tego dnia. Schronisko na Przełęczy Przegibek, gdzie widać już znaki czasu, ale nieznacznie :)


Oprócz tego urzekły mnie tamtejsze ekologiczne doniczki.


Nadszedł czas na pierwszy posiłek.

Makaron z zielonym pesto

Mój kolejny wyprawowy posiłek, który przygotowałem sobie wcześniej po to, aby dodać tylko wody. Na szczęście jak to w schronisku w schronisku nie było problemu z wrzącą wodą, którą dostawaliśmy za "co łaska", prawdziwe, a nie "dają tyle".

Składniki:
- makaron instant
- groszek konserwowy
- bób
- cukinia
- czosnek granulowany
- olej (opcjonalnie)


Bób gotujemy kilka minut w wodzie i suszymy. Możemy to zrobić w piekarniku, specjalnej suszarce lub, tak jak ja, za szybą samochodu zostawionego na parkingu w nasłoneczniony dzień. Groszek wyjmujemy z puszki i suszymy. Podobnie postępujemy z pokrojoną w plasterki cukinią. Następnie wszystko mielimy na proszek, do którego dodajemy czosnku.
Makaron instant zalewamy wodą, czekamy aż zmięknie, dosypujemy zrobiony wcześniej proszek, mieszamy i czekamy kilka minut. Na koniec dolewamy trochę oleju jeśli mamy.

Wieczorem jeszcze wejście Będoszkę Wielką. Księżyc tak świecił, że prawie nie trzeba było używać latarek.

Schroniska mają to do siebie, że spanie odbywa się w pokojach wieloosobowych, co sprzyja zawieraniu tymczasowych znajomości i ciekawym rozmowom. Zwłaszcza jeśli tak jak ja, miało się za sobą truskawkową nalewkę domowej roboty, którą dostałem od Agnieszki. Wszystkim smakowało. Przy tej okazji pozdrawiamy Maćka i Kaśkę, z którymi się miło rozmawiało jak i niezidentyfikowanego bardzo młodego osobnika z za ściany, który przyszedł i powiedział, że mamy skończyć rozmowę bo on jest zmęczony i wszystko słyszy :) W każdym razie schronisko godne polecenia. Nawet toaletę macie za darmo, a nie jak na Szczelińcu :)

Rano szybkie śniadanie i wypad na Rycerzową Wielką. Tam też było schronisko, ale pomimo, że bufet miał być czynny od 8 do 21 to o godzinie 10 był niedysponowany, ze względu na to, że pani myła podłogę. Jakby ktoś miał wątpliwości ile to jeszcze zajmie, to na drzwiach była wielka kartka STREFA BEZ POŚPIECHU, o czym mieliśmy się dobitnie przekonać po 30 minutach :) Zniechęceni zarówno tą sytuacją, jak i informacją, że turyści w postaci psów nie są tu mile widziani (mimo, że psami nie jesteśmy, ani dosłownie, ani w przenośni, ale w ramach gestu solidarności z opiekunami takowych :)), poszliśmy na szczyt. Tu super widok. Do tej pory byłem przyzwyczajony, że niszczy się fajne tereny na rzecz wyciągów narciarskich. Tam było na odwrót.


Potem spotkaliśmy na trasie jakieś dziwne żyjątka. A właściwie ich całą kolonię, która się powoli przemieszczała. Nie mam pojęcia co to było, ale wyglądało ciekawie.


I kolejne widoki w stylu Na górze róże, na dole fiołki czyli ładne szczyty u góry i drwal rzucający przekleństwa na konia poniżej. W tym momencie przypomniała mi się historia, którą opowiedział mi mój nauczyciel od historii, kiedy to radziecki chłop poszedł do gułagu za zwyzywanie swojej krowy, a właściwie nie swojej, tylko tej, nad którą miał pieczę :)


I kolejny posiłek. Ostatnio widziałem to w jakimś sklepie internetowym za 20 euro. Ludzie serio? Aż 20? Przecież to kosztuje grosze. To nic innego jak zmodyfikowana mieszanka, o której pisałem już tutaj przy okazji wpisu o tym co będziemy jedli w dalekiej przyszłości. W każdym razie gość wymyślił posiłek idealny dla wszystkich, ja go trochę zmodyfikowałem o dodatki smakowe.

Soylent czyli koktajl ery kosmicznej

Składniki:
- płatki owsiane
- glukoza
- siemię lniane
- jarmuż
- banany
- jabłka


Banany i jabłka kroimy w cienkie plasterki i suszymy. Jarmuż też suszymy, z tym, że on wysuszy się szybciej. Miksujemy wszystkie składniki, gdzie płatki mają stanowić bazę, siemię dodatek, a reszta ma stanowić o smaku. Wystarczy dodać zimnej wody, dlatego możecie sobie przygotować to na środku szlaku. Pomieszać, odczekać, jeszcze raz pomieszać i gotowe. Może być w misce, może być w butelce jak smoothie.

W drodze powrotnej musiałem wstąpić na danie, do którego mam słabość, czyli polskie hot dogi. Dla urodzonych w latach 90-tych i później, to hot dog z farszem pieczarkowym, który był wynikiem wprowadzenia najbardziej liberalnej ustawy o przedsiębiorstwach jaką widział ten kraj w ostatnich dekadach.


Podsumowując, mało ludzi czyli duży plus. Dużo słońca, co odbiło się na ogólnemu fizycznemu samopoczuciu - na minus :)

2 komentarze:

  1. Super to wygląda, nigdy nie jadłam, ale nie omieszkam się spróbować

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta kolonia żyjątek to pleń. Wikipedia podaje, że bardzo rzadkie zjawisko. A ja szukam co by tu zjeść z makaronem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń