środa, 8 kwietnia 2015

Kasha varnishkes a'la bolognese

Co by było gdyby historia, w wyniku zabicia motyla lub wygonienia z łazienki wiewiórki, potoczyła się nieco inaczej i kasha varnishkes, o której było już tutaj, nie została wymyślona (w takiej formie) w USA tylko we Włoszech, np. w Bolonii? W Bolonii było więcej synagog niż w Rzymie. Mieli tam nawet getto stworzone z polecenia papieża Pawła IV. Może nie tak duże jak później sami budowali, ale mieli. Co prawda nie było to pierwsze getto, bo takowe powstało 40 lat wcześniej w Wenecji, ale pewnie jedne z pierwszych. Obecnie, w Bolonii, znajduje się nawet najstarszy egzemplarz Tory, cudem ocalały po czystkach innego papieża, Juliusza III. Wobec powyższego, prawdopodobieństwo wystąpienia takiego przypadku było bardzo wysokie. I to w naszej rzeczywistości, nie jakiejś równoległej :)
Potrawa z podobnych składników tylko w bardzo bolońskim stylu. Makaron już nie varnishkes, ale kasha jest. Do tego pomidory w postaci kryzysowej, czytaj koncentrat.

Składniki
- makaron spaghetti
- kasza gryczana
- cebula
- koncentrat pomidorowy


Wykonanie:
Makaron gotujemy według przepisu, który zazwyczaj znajduje się na opakowaniu.
Cebulę kroimy w drobną kostkę. Kaszę gotujemy i podsmażamy razem z cebulą. Dodajemy koncentrat pomidorowy, doprawiamy po swojemu i podajemy z makaronem.

7 komentarzy:

  1. Zaskoczony byłem smakiem- połączenie specyficznego aromatu kaszy gryczanej i słodkawego makaronu z cebulą- wspaniałe danie. A po dodaniu nuty kwaśności- koncentratu pomidorowego- jeszcze lepsze. Wypróbowałem to danie w obu wersjach, a później zacząłem wertować Sieć w poszukiwaniu źródeł. Oczywiście aszkenazyjska kuchnia z wschodniej Europy, ale najwięcej przepisów i przypisów ze Stanów Zjednoczonych (głównie NY), co nie dziwi. Ogólnie kuchnia żydowska, a szczególnie aszkenazyjska, jest pełna przepisów typowo kryzysowych do zastosowania współcześnie. Mieszkam w Tarnowie, który przed II Wojną był miastem pół-żydowskim, a moja ś.p. babcia opowiadała często o kuchni i zwyczajach sąsiadów, z którymi żyła na dobrej, sąsiedzkiej stopie. Temat wart zgłębienia.
    Pozostaję stale i niezmiennie pod wrażeniem uroku prezentowanej zastawy stołowej;) Szukałem na Allegro, ale na razie nic. Muszę przejść się na pchli targ. Ot, sentymenty...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chciałbym pogadać z kimś, kto opowiedziałby mi jak wyglądały dania tej kuchni, które były przygotowane w domach, a nie to co możemy teraz dostać na Kazimierzu. Zakładam, że skoro typowy obiad mój, jak i większości moich znajomych, wygląda dużo inaczej niż ten restauracyjny, to u Żydów, zwłaszcza tych mniej zamożnych, pewnie było podobnie :)
      Jedyne historie jakie do mnie dotarły, jeśli chodzi o współżycie z sąsiadami, to kiedy pewien znajomy staruszek mówił, że w sobotę chodzili na żydowskie dzielnice i dostawali słodkości za podpalenie ognia pod kuchnią :)
      Co do zastawy to polecam też olx. Są tam ciekawsze ogłoszenia. Odnoszę wrażenie, że zamieszcza tam iny typ ludzi :) Jak się zacząłem interesować tematem, to się okazało, że sporo zalega tego ludziom po piwnicach, zalegają w zakładowych pokojach socjalnych, gdzie już nikt nie pamięta kto to przyniósł itp.

      Usuń
    2. Mój dziadek był dozorcą w żydowskiej kamienicy, a babcia rocznik (1906) służyła u średniozamożnej rodziny żydowskiej jako pomoc domowa. Oboje katolicy. W soboty dziadek nie wykonywał żadnych zewnętrznych prac, a w niedzielę mieszkańcy kamienicy zachowywali powściągliwość z pracą i hałasem. Tak babcia wspominała. W czasie wojny dziadek ukrywał się, a raczej starał się nie rzucać w oczy Niemcom, z powodu niearyjskiego typu urody. Pamiętam opowieści o szmuglowaniu żywności z podtarnowskich wsi i przerzutach paczek do getta. Po wojnie babcia przejęła dozorstwo kamienicy (oczywiście już bez żydów- ci trafili pod mur, lub do Auschwitz), i trwała na tej posadzie, mieszkając cały czas w dozorcówce, do końca lat 80-tych. Zawsze ciepło wspominała zarówno sąsiadów, jak i rodzinę w której służyła (Rosenblutowie). Farfalki, pieczona gęsina, gęsie pipki, wspaniałe ciasta- wszystko przyrządzane na starej węglowej kuchni- to moje wspomnienia nierozerwalnie związane z babcią. Oczywiście również polskie potrawy z wieprzowiny, drobiu, ryb, wspaniałe pierogi etc. Ale ta nuta żydowska u mojej pobożnej i katolickiej babci zawsze mnie intrygowała. Niestety nie spisałem wówczas przepisów, odświeżam w pamięci smaki i staram się eksperymentalnie je odtworzyć. Udało się z farfelkami (ferfelkami), chałkami i drożdżowymi ciastami. Ale próbuję nadal. Gęsie pipki- na południu Polski to żołądki- wychodzą mi jeszcze średnio, choć ponoć są bardzo smaczne.
      OLX- faktycznie skarbnica różnych tzw. szpargałów zalegających domowe lamusy, do zdobycia za grosze. Dzięki za ukierunkowanie!

      Usuń
    3. O! Farfelki mam zamiar kiedyś zrobić w jakimś prostym towarzystwie. np. z cebulą. Masz jakiś dobry przepis?

      Usuń
    4. Przepis odtworzyłem ze wspomnień: do miski wbijam 2-3 jajka, dodaję sól, rozkłócam je i dodaję stopniowo mąkę mieszając, a następnie zagniatając bardzo twarde ciasto. Bez wody! Teraz obróbka: babcia mówiła, że ciasto siekano tasakiem na drobniutkie kluseczki (wielkości zacierek), ale sama przyrządzała mi to danie trąc kluseczki na tarce z największymi otworami. Odtwarzając przepis ułatwiłem sobie zadanie wkładając i tak już twarde ciasto do zamrażalnika na 15 minut. Jak już wspomniałem ciasto należy zetrzeć, najlepie bezpośrednio na blachę do pieczenia, możliwie w jak najcieńszej warstwie. Starte ciasto wstawić do piekarnika rozgrzanego do ok. 180-200 stopni na ok. 10 minut, następnie blachę wyjąć i po lekkim przestudzeniu rozdrobnić rękoma na małe kluseczki (w czasie pieczenia wstępnego ciasto się lekko sklei). Ponownie wstawić do piekarnika i piec do zrumienienia od czasu do czasu mieszając (w zależności od piekarnika jeszcze 10-15 minut). Tak przygotowane farfalki (babcia mówiła ferfelki) po ostudzeniu można bardzo długo przechowywać, jak suchy makaron.Teraz clou: w rondlu należy zagotować wodę z solą i...ortodoksja- skwarkami gęsimi przesmażonymi z drobno posiekaną cebulą (niebo w gębie!), lub dowolność- skwarkami ze słoniny, lub poprzerastanego boczku przesmażonymi z posiekaną drobno cebulą (też niebo w gębie). Może też być przesmażona na jakimkolwiek jadalnym tłuszczu drobno posiekana cebula. Do wrzątku z dodatkami wrzucamy upieczone kluseczki. I teraz problem: ile wody, ile kluseczek? Al dente: w cylindrycznym rondlu ok. 1,5 grubości palca poziomu wody ponad poziom kluseczek. Należy je gotować na małym ogniu, często mieszając, aż wchłoną cały płyn. Następnie owinąć przykryty rondel ściereczką, ręcznikiem i - u babci- pod pierzynę na 0,5 godziny. Ja wkładam owinięty ręcznikiem rondel pod kołdrę. Póżniej wystarczy tylko wymieszać widelcem i gotowe. Cudowny aromat i smak! Czasami do wody dodaję kilka suszonych grzybów drobno pokruszonych. To pierwsza potrawa którą odtworzyłem, a której mi bardzo brakowało. Było to 20 lat temu, niedługo po śmierci babci. Polecam jako danie główne (np. z kwaśnym mlekiem), lub dodatek. Najlepsze jednak solo.

      Usuń