wtorek, 17 marca 2015

Moskole

Ostatnio już każdy uwierzył w wiosnę, a nagle znów trzeba było uruchomić ogrzewanie. Tam skąd to danie pochodzi spadło nawet sporo śniegu. Mowa o miejscu gdzie są najdroższe toalety w Polsce :) Właściwie, to danie przywieźli tam Rosjanie, stąd nazwa, ale górale uznali je za swoje.
Był sobie kiedyś taki gość, który miał ogromne aspiracje do bycia cesarzem Austrii, a że pozostawało to poza jego zasięgiem był z tego powodu ogromnie sfrustrowany, Nazywał się Franciszek Ferdynand. Zasłynął głównie dwiema rzeczami. Pierwsza, to że guwernerem jego dzieci był czeski geniusz Jára Cimrman, a druga, to że został zastrzelony w Sarajewie, co było ogniskiem zapalnym dla wybuchu Wielkiej Wojny, po której, między innymi, Polska odzyskała niepodległość wypadając z dość słabym wynikiem ok. 120 lat w konkurencji najdłużej zniewolonych państw w Europie :)
Wojna ta, oprócz przetestowania taktyk, które zostały rozwinięte 20 lat później przyczyniła się także do powstania komunizmu, faszyzmu i nazizmu, a od strony kulinarnej, głównie gazu musztardowego:) Sam Indiana Jones brał nawet czynny udział w tej wojnie.
Jeńcy rosyjscy, których wtedy wywieźli na Podhale przywieźli tam proste placki z mąki i oczywiście ziemniaków, które piekli na metalowych płytach rozłożonych nad paleniskiem. Przepis okazał się na tyle prosty i smaczny, że został tam ciepło przyjęty.
Prawdziwe moskole piecze się na stalowej płycie, a nie na jakiejś patelni teflonowej :) więc korzystając z gościnności Tamary, która ma w domu kuchenkę na ogień, przyrządziłem je tak, jak car Mikołaj II przykazał :) Co widać na załączonym obrazku.

Składniki:
- wczorajsze ziemniaki
- mąka


Wykonanie:
Ziemniaki gnieciemy i mieszamy z mąką w proporcjach 4:1. Najlepiej zastosować starą sztuczkę, czyli wypełnić nimi jakieś symetryczne naczynie, podzielić je na 4 części, usunąć jedną z nich i uzupełnić mąką. Jak się za bardzo będą kleić to dosypać. Wrzucamy na stolnicę i wałkujemy. Wycinamy kształty jakie nam się podobają i kładziemy na rozgrzaną blachę.

noclegi

9 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Robię takie od "zawsze". Baaardzo smaczne, zwłaszcza z kefirem, lub jogurtem. Z braku pieca z blachą piekę je na grillowej patelni (żeliwnej, bez teflonu:), lub w piekarniku na papierze do pieczenia. Nie są, co prawda takie same (z piekarnika), ale też smaczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeliwna patelnia to jest to, Sam się teraz czaję tyle, że na płask z wysokimi ściankami.

      Usuń
    2. W połowie lat '90 na emigracji ekonomicznej we Wiedniu znalazłem ją na śmietniku. Przy okazji:) Solidna, żeliwna, z drewnianą okładziną uchwytu, bez śladów używania. Przepaliłem (jak kociołki) natłuściłem i służy do dziś. Swoją drogą wracamy do żeliwa i starszych metod przyrządzania potraw. Sam kupiłem w zeszym roku kilka naczyń (od małej, ale drogiej terriny po brytfanny i garnki) wykonanych z żeliwa i twierdzę, że warto! Fakt, naczynia są drogie, ale nie do zdarcia, przy mądrym obchodzeniu się z nimi. A do tzw. Slowfoodu (na przykład czulent, czy wołowina po burgundzku) niezastąpione. Może przez garnek rzymski. Ale z nim więcej zachodu i specjalizacja ze względu na porowatość. Ergo: warto zainwestować w dobrą patelnię, garnek, czy inne naczynie z żeliwa. Odwdzięczy się smakiem. Na pewno!

      Usuń
    3. Dobre narzędzia to podstawa. Wiadomo, ze drogie, ale w ostatecznym rozrachunku wyjdzie taniej bo prawie wieczne, a taka patelnia żeliwna to może być nawet jako broń :) Garnek rzymski kiedyś kupiłem i jeszcze nic w nim nie zrobiłem :) ale ostatnio zainwestowałem w patelnię stalową pokrytą miedzią. Zdecydowanie polecam. Stal to jednak stal, a nie alu + teflon. To się co najwyżej na naleśniki nadaje. Miałem ceramiczną kiedyś. Posłużyła rok już mam jej dość.

      Usuń
  3. Mam w domu jedną żeliwną patelnię - muszę ją dwoma rękami podnosić, takie to cholerstwo ciężkie. Ale fakt - nie do zdarcia.
    Placuszki wyglądają smakowicie :) A jeśli to Ty byś był moim nauczycielem historii, to z pewnością skończyłabym liceum z lepszym wynikiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mógłbym być nauczycielem, bo mam za szybką rękę hehe. Przeszliśmy od sytuacji, w której nauczyciele nadużywali swojej władzy do patologii w drugą stronę...
      Bardzo dobrze wspominam mojego nauczyciela od historii z LO. Miał swoje wady, ale był jednak specjalistą i ciekawostki też przedstawiał. Co prawda nie poszedłem w tą stronę, ale jakieś tam zamiłowanie zostało. A historia jedzenia to bardzo ciekawa rzecz :)

      Usuń
    2. Oj, tak! Bardzo ciekawa. Najstarszy zawód świata na K, to...kucharz:) Ostatnio kupiłem na Allegro (nie wznowili!!!) i przeczytałem "Fizjologię smaku" Brillat-Savarina- Opus Dei Kuchni przez duże "K". Polecam!

      Usuń
    3. "Fizjologia smaku" to podstawa! Zanim się zacznie zagłębiać w szczegóły techniczne, należy się odpowiedni wstęp. Sam kupiłem w antykwariacie bardzo ładne wydanie z 1977.

      Usuń