Moją przygodę z cyklem "Pan Kleks" zacząłem od filmów. Co prawda umiałem już czytać, ale moje zdolności były jednak ograniczone. Był to obraz prawie tak kultowy dla mojego pokolenia jak film Diabeł morski puszczany co Wielkanoc. Tym większą miałem radochę, kiedy jakieś 12 lat temu mogłem zwiedzić miejsca, w których był on kręcony znajdujące się na Półwyspie Krymskim. Znacznie później, bo w czwartej klasie szkoły podstawowej sięgnąłem w wyniku przymusu edukacyjnego za lekturę. Pamiętam, że po tej lekturze miałem napisać wypracowanie. Na koniec, jak to zwykle bywało, trzeba było napisać ocenę książki. Napisałem, że nie dość, że mi się podobała, to jeszcze chciałbym aby było takich książek więcej. Kiedy wypracowanie do mnie wróciło przeczytałem kilku zdaniową uwagę od nauczycielki na temat tego, że gdyby takich książek było więcej, to nie rozwijałbym się intelektualnie. Trochę mi się zrobiło przykro, bo czerwona uwaga wyglądała trochę jak te, które musiałem dawać do podpisu rodzicom, ale teraz wiem, że nauczyciel chciał mnie przygotować do prawdziwego życia, w którym takie rzeczy jak niekonwencjonalny system nauczania, szacunek do innych ludzi niezależnie od tego jak wyglądają, szacunek do zwierząt, czy nawet słynne hasło promowane przez szkołę Summerhill, żeby pozwolić dzieciom być dziećmi, w świecie, który na mnie czeka nie mają prawa bytu.
W pierwszej części jego przygód - Akademia Pana Kleksa - mjest cały rozdział o kuchni Pana Kleksa. Bardzo zaintrygował mnie jeden fragment:
Niebieska farba jest kwaśna, zielona jest słodka, czerwona jest gorzka, żółta jest słona, natomiast z różnych połączeń farb po wstają smaki pośrednie. Tak więc odpowiednie połączenie farby zielonej z białą i z odrobiną szarej daje smak waniliowy, brązowa z żółtą posiada smak czekoladowy, farba srebrna, domiesza na do czarnej i z lekka zakropiona seledynową, smakuje jak ananas. I tak dalej, i tak dalej.
Jego najmłodszy uczeń Adaś Niezgódka zapytany co by chciał zjeść, odpowiedział w filmie, że omlet z wiśniami i czekoladą, po czym dostał omlet przygotowany ze specyfików znajdujących się w kuchni, bynajmniej nie z jajek. Właśnie taki omlet postanowiłem przygotować. Bez jajek, ale żeby smakował i wyglądał jak z jajek. W książce Adaś poprosił o omlet ze szpinakiem, dlatego wolę zrobić jak w oryginale. Nie myślicie chyba, że profesor Ambroży Kleks, który otrzymał tak bogatą wiedzę w dziedzinie botaniki, w którego kuchni znajdowały się słoiki z różnymi kwiatami użyłby nudnego szpinaku? Zrobiłem to co zrobiłby Pan Kleks. Poszedłem do lasu i nazbierałem podagrycznika, pokrzyw i bluszczyka kurdybanka dla smaku.
Jak zrobić omlet bez jajek? Po pierwsze konsystencja i kolor. To daje nam mąka z ciecierzycy, czyli drobno zmielone nasiona. Po drugie smak i zapach. Tu posłużymy się czarną solą, która ma wysoką zawartość siarki, czyli tego co pachnie w jajku jajkiem.
Składniki:
- nasiona ciecierzycy
- pokrzywa
- podagrycznik
- bluszczyk kurdybanek
- czarna sól
Wykonanie:
Rośliny myjemy i dusimy na patelni pod przykryciem z małą ilością wody.
Ciecierzycę mielimy drobno, dolewamy wody, aby powstało nam lejące się ciasto, doprawiamy solą (pół łyżeczki na jeden omlet), mieszamy z zielskiem i smażymy z dwóch stron.

Mam tego podagrycznika i pokrzywy na tony i plewię jak chwasty... Brzmi nieźle :)
OdpowiedzUsuńWyrzucanie podagrycznika to zbrodnia :)
UsuńPrzepis ekstra, u mnie wszystko z jajami, bo mam kury. Omlet z chwastami ro moja specjalność. Ale cała historia powiązana z Panem Kleksem to mistrzostwo świata. Żałuję, że nie ja byłam Twoim polonistą. Kocham tak napisane przepisy i cieszę się że jesteś uczestnikiem mojej akcji.
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa. Ja zawsze chętnie jeśli chodzi o chwasty :)
Usuń"Chwasty" czyt. rośliny dziko rosnące (chwastami bywają w uprawach monokulturowych) są najbardziej kryzysowym składnikiem potraw.
OdpowiedzUsuńCo by nie napisać, kosztują tylko nasz czas (czas to pieniądz) więc "nie urywają kieszeni" i nie drenują portfela.
Puste słowa nie mające odzwierciedlenia w firmowej statystyce cyt. : "Ja zawsze chętnie jeśli chodzi o chwasty" pomniejszają "kryzysową" jakość prezentowanych potraw.
Trafiłeś acan na zideologizowanego "recenzenta" :-)
No nie ma lekko, z tym nadużywaniem (stacjonarnie) piekarnika i deklaracjami bez pokrycia :-)
Nie samą "dziczą" człek się pożywia, lecz tym co najłatwiej dostępne i mamy na to ochotę. Słuchanie "głosu wewnętrznego" (podświadomość) to bardzo ciekawy temat. Gdyby mi ktoś dał "GRANTA" natychmiast psie-badałbym temat "od A do Z"!
Ogólnie ujmując, gospodarz stylizuje się na "kryzysowo" co odzwierciedla jego własna statystyka: kasza jęczmienna: 6 przepisów vs gryczana (2xdroższa) 31 przepisów, jaglana (droższa) 9! Kukurydziana (nie nasza kultura) 6. Ryż (2xdroższy) 58 przepisów! Ten kryzys bardziej moralnym mi się zdaje niż ekonomicznym. Nie można mi zarzucić manipulacji statystyką, bo ona jest w 100% firmowa!
Chciałbym zajrzeć tu i zobaczyć zbilansowany posiłek (no wiadomo, w miarę) z prostych produktów + dzikie dodatki, aby móc docenić kunszt autora. Na chwilę obecną, to jest mało realne. Drogie produkty pozyskane za sklepem B. to nie Kuchnia Kryzysowa lecz kryzysowe metody pozyskiwania drogich (cennych!) składników kulinarnych :-)
Nie wszystko jest do D ..! Ale cóż, statystyka (firmowa) mówi sama za siebie!!!
W kulturze zbieracko - łowieckiej było prościej, co wpadło w łapy, to jedlim. Jak się ktoś afiszuje, musi się liczyć (jak w pokerze) z słowami : Sprawdzam! No i odkryłem blef :-)
Pies