Kolejne danie z cyklu, jednego z moich ulubionych trendów kulinarnych - smutne jedzenie w pracy, o którym pisałem więcej tutaj.
Curry to taki dalekowschodni sposób przyrządzania składników - przeróżnych. W języku miejscowych oznacza sos. Tak się składa, że ludzie, którzy tam przyjeżdżają nie znają języka, dlatego biorą to za nazwę potrawy. Podobnie było z afrykańskim chop-chop. Kiedy Anglicy ogłosili, że Indie są ich i nawet, jeśli już język poznali i dowiedzieli się co naprawdę oznacza curry, to, na tym etapie nie było to już istotne, bo to kolonizator stanowi prawo, a nie skolonizowany. Efektem tego, za ich sprawą w Europie określa się przeróżne duszone składniki, zasypane mieszanką przypraw curry. Ostatnio w wyniku zdobyczy globalizacji, która co prawda blokuje przepływy ludzkie, ale zezwala na przepływ wszystkiego innego, łącznie z informacją, nazwą curry określa się też inne rodzaje sosów, ale jeszcze daleka droga do usystematyzowania tego na Starym Kontynencie. Tym bardziej, ze curry jest mało popularne i kojarzy się raczej z knajpami dla hipsterów tudzież ich rodziców.
Innymi słowy mój wpis będzie wyjątkowo konformistyczny wpasowujący się w Europejski beton. Jeśli chcecie być bardziej konserwatywni i odwołacie się do korzeni tej potrawy, to możecie użyć innej mieszanki.
Nazrywałem sobie kwiatów cukinii, pamiętając, żeby zrywać te męskie, bo z żeńskich są owoce. Te drugie mają charakterystyczny zalążek małej cukinii, więc jakby co to łatwo je poznacie.
- cukinia
- kwiaty cukinii
- mieszanka curry
Wykonanie:
Cukinie obieramy i kroimy w kostkę. Podsmażamy chwilę, dolewamy trochę wody i dusimy. Kiedy zmięknie dodajemy kwiaty oraz przyprawę i jeszcze chwilę dusimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz