Adaptacje komiksów i gier komputerowych to bardzo trudne zadanie o czym najbardziej przekonał się jeden z najbardziej rozpoznawalnych (choć niesławny) twórców filmowych - Uwe Boll. Jedyny film, który mu (w miarę) wyszedł, to Postal. Abstrahując zupełnie od faktu, że była to ekranizacja nie tyle gry Postal, która miała niesamowity mroczny i psychodeliczny klimat, a Postal 2, która z poprzednią nie miała wiele wspólnego, a przypominała raczej twór upalonych trawą gimnazjalistów.
Dlaczego zatem ten film wyszedł najlepiej? Bo Uwe podszedł do niego na luzie.
Podobnie było z nieco lepszymi (sam Boll, co prawda, uważa się za bardzo dobrego twórce, a za to, że jego filmy tak słabo wypadają w rankingach obwinia nagonkęna jego osobę :) ) twórcami. Całe rzesze fanów wytkną każdą nieścisłość z oryginalnym uniwersum oraz nie omieszkają wyrazić swojego rozczarowania scenariuszem. Chyba, że również podejdzie się na luzie. Deadpool to taki bohater, co do którego należy podejść na luzie z samej zasady. Oprócz tego, że komiksowy pierwowzór wyraźnie ma coś z głową i niejednokrotnie to co widzimy na kartach to jego projekcje, to mamy jeszcze kupę specyficznego humoru (czasem nawet głupiego, a czasem tylko takiego, który wydaje się głupi) i tzw. przełamywanie czwartej ściany. Co czyni z niego dzieło, bądź co bądź, wymagające. Przed hejterami broni się tym, że sam się z siebie śmieje, bo jego przygody to pastisz gatunku i przeciwwaga do wymuskanych i śmiertelnie poważnych herosów.
Pierwsza część była promowana jako komedia romantyczna i pobiła rekordy frekwencji wszędzie gdzie była wyświetlana. Wszędzie, poza Polską. Niby fajnie, bo przegrała z rodzimą produkcją, ale jak się sprawie przyjrzymy bliżej i dojdziemy do tytułu tej produkcji, to już wiemy dlaczego ludzie w naszym kraju narazili się na pośmiewisko, skoro wolą takie filmy :) Spodziewałem się w filmie żartu na ten temat, ale był tylko o innym filmie :)
Aby do tego nie dopuścić ponownie, postanowiłem dołożyć cegiełkę i wybrać się do kina. Druga część miała być już kinem familijnym. Najważniejsze, że w cale mnie nie rozczarowała i poza kilkoma ckliwymi momentami trzyma poziom. Dobrze, że pojawiły się nowe postacie, bo ile można marnować taśmy dla jednej :) A tak serio, to trzeci film o rozterkach Deadpoola byłby już przysłowiowym "męczeniem buły", bo ile można się śmiać z tego samego.
Ogólnie polecam. Nie zapomnijcie tuż przed seansem odświeżyć sobie pierwszej części, żeby zrozumieć wszystkie żarty, które niekoniecznie wtedy mogły być żartami ;)
Kupiłem sobie bilet w tzw. przedsprzedaży. Do tej pory byłem przyzwyczajony, a jest to ekonomicznie uzasadnione, że taki zakup jest bardziej korzystny. Okazuje się, że do bilety doliczona jest kara, za kupienie go wcześniej. Jest nawet wyszczególniona. Kupując bilet w kasie tuż przed seansem takowej nie ma. Już się przyzwyczaiłem do tego, że za podobne praktyki PKP karze swoich klientów, ale tam zasadniczo nie obowiązuje ani logika, ani poszanowanie takowych, natomiast myślałem, że chyba największa sieciówka kinowa jest nieco bardziej obeznana z prawami ekonomii:) Chyba, że to jakiś nowy ekonomiczno-biblijny trend powiązany z ewangelią Mateusza.
Na seans postanowiłem przygotować coś odpowiedniego, czyli ulubione danie głównego bohatera - moją wersję chimichangi. Technicznie rzecz biorąc, to nic innego jak smażone burrito. swoją drogą rzecz idealna w takich okolicznościach, gdzie jemy w terenie i jedyne na co możemy sobie pozwolić, to coś "do ręki".
Przy okazji złamałem regulamin (zrobiłem zdjęcie na sali kinowej :D) o czym dowiedziałem się później, ale przecież nie będę już kasował :)
Składniki:
- mąka
- woda
- czerwona fasola w puszce
- jabłka
- chilli
Wykonanie:
Z mąki i wody robimy lejące się ciasto i smażymy na patelni cienkie naleśniki.
Jabłka obieramy, kroimy w kostkę i smażymy na patelni. Dodajemy czerwonej fasoli oraz chilli wedle uznania i mieszamy.
Nakładamy nasz farsz na środek naleśnika, zawijamy dwa końce żeby nam się nie wysypał i prostopadle do tego zawijamy ja w rulony. Tak przygotowane burrito smażymy na oleju. najlepiej na głębokim.
Dlaczego zatem ten film wyszedł najlepiej? Bo Uwe podszedł do niego na luzie.
Podobnie było z nieco lepszymi (sam Boll, co prawda, uważa się za bardzo dobrego twórce, a za to, że jego filmy tak słabo wypadają w rankingach obwinia nagonkęna jego osobę :) ) twórcami. Całe rzesze fanów wytkną każdą nieścisłość z oryginalnym uniwersum oraz nie omieszkają wyrazić swojego rozczarowania scenariuszem. Chyba, że również podejdzie się na luzie. Deadpool to taki bohater, co do którego należy podejść na luzie z samej zasady. Oprócz tego, że komiksowy pierwowzór wyraźnie ma coś z głową i niejednokrotnie to co widzimy na kartach to jego projekcje, to mamy jeszcze kupę specyficznego humoru (czasem nawet głupiego, a czasem tylko takiego, który wydaje się głupi) i tzw. przełamywanie czwartej ściany. Co czyni z niego dzieło, bądź co bądź, wymagające. Przed hejterami broni się tym, że sam się z siebie śmieje, bo jego przygody to pastisz gatunku i przeciwwaga do wymuskanych i śmiertelnie poważnych herosów.
Pierwsza część była promowana jako komedia romantyczna i pobiła rekordy frekwencji wszędzie gdzie była wyświetlana. Wszędzie, poza Polską. Niby fajnie, bo przegrała z rodzimą produkcją, ale jak się sprawie przyjrzymy bliżej i dojdziemy do tytułu tej produkcji, to już wiemy dlaczego ludzie w naszym kraju narazili się na pośmiewisko, skoro wolą takie filmy :) Spodziewałem się w filmie żartu na ten temat, ale był tylko o innym filmie :)
Aby do tego nie dopuścić ponownie, postanowiłem dołożyć cegiełkę i wybrać się do kina. Druga część miała być już kinem familijnym. Najważniejsze, że w cale mnie nie rozczarowała i poza kilkoma ckliwymi momentami trzyma poziom. Dobrze, że pojawiły się nowe postacie, bo ile można marnować taśmy dla jednej :) A tak serio, to trzeci film o rozterkach Deadpoola byłby już przysłowiowym "męczeniem buły", bo ile można się śmiać z tego samego.
Ogólnie polecam. Nie zapomnijcie tuż przed seansem odświeżyć sobie pierwszej części, żeby zrozumieć wszystkie żarty, które niekoniecznie wtedy mogły być żartami ;)
Kupiłem sobie bilet w tzw. przedsprzedaży. Do tej pory byłem przyzwyczajony, a jest to ekonomicznie uzasadnione, że taki zakup jest bardziej korzystny. Okazuje się, że do bilety doliczona jest kara, za kupienie go wcześniej. Jest nawet wyszczególniona. Kupując bilet w kasie tuż przed seansem takowej nie ma. Już się przyzwyczaiłem do tego, że za podobne praktyki PKP karze swoich klientów, ale tam zasadniczo nie obowiązuje ani logika, ani poszanowanie takowych, natomiast myślałem, że chyba największa sieciówka kinowa jest nieco bardziej obeznana z prawami ekonomii:) Chyba, że to jakiś nowy ekonomiczno-biblijny trend powiązany z ewangelią Mateusza.
Na seans postanowiłem przygotować coś odpowiedniego, czyli ulubione danie głównego bohatera - moją wersję chimichangi. Technicznie rzecz biorąc, to nic innego jak smażone burrito. swoją drogą rzecz idealna w takich okolicznościach, gdzie jemy w terenie i jedyne na co możemy sobie pozwolić, to coś "do ręki".
Przy okazji złamałem regulamin (zrobiłem zdjęcie na sali kinowej :D) o czym dowiedziałem się później, ale przecież nie będę już kasował :)
Składniki:
- mąka
- woda
- czerwona fasola w puszce
- jabłka
- chilli
Wykonanie:
Z mąki i wody robimy lejące się ciasto i smażymy na patelni cienkie naleśniki.
Jabłka obieramy, kroimy w kostkę i smażymy na patelni. Dodajemy czerwonej fasoli oraz chilli wedle uznania i mieszamy.
Nakładamy nasz farsz na środek naleśnika, zawijamy dwa końce żeby nam się nie wysypał i prostopadle do tego zawijamy ja w rulony. Tak przygotowane burrito smażymy na oleju. najlepiej na głębokim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz