wtorek, 16 stycznia 2018

Niepaella z Barcelony

Korzystając z okazji, zakupiłem bardzo tanie bilety do Barcelony i dzięki gościnności starego znajomego mogłem sobie pozwolić na budżetową wycieczkę. Co jest niezmiernie trudne w tym mieście. Na mieszkańców Katalonii mówią el Polacos. Teorii jest wiele, ale jedna z nich mówi, że to dlatego, że są skąpi jak Polacy. Jest tam tak trochę jak na Podhalu, jeśli wiecie o co mi chodzi :) Nie sądziłem, a sporo podróżuje, że trafię do miasta droższego niż Paryż :) Nie zmienia to faktu, że się zakochałem od pierwszego wejrzenia. Nie tylko chodzi o architekturę, która mnie mocno zachwyciła.


Ale też o atmosferę. Dawno nie byłem w mieście, w którym się czułem tak swobodnie i bezpiecznie.

Jeśli już mowa o architekturze, to jednymi z głównych atrakcji turystycznych są te zaprojektowane przez tutejszego architekta Gaudiego.




Można je nawet zwiedzać, ale cena 30 euro skutecznie hamuje nasze zapędy.

Najsłynniejszą budowlą jest Sagrada Familia. Budowla, której nie mogą skończyć od 140 lat. Co w XXI wieku wydaje się nieprawdopodobne, bo przecież egipskie piramidy zbudowali szybciej. Oficjalny powód jest taki, że plany zostały spalone przez anarchistów podczas wojny domowej, a prawda jest taka, że jako nieskończona stanowi lepszą, bo intrygującą atrakcję niż gdyby nie była w okół niej zbudowana otoczka wiecznie trwającej budowy.
W okolicy jest też polski sklep, gdybyście chcieli się napić dobrego piwa, bo to miejscowe nie zasługuje nawet na taką nazwę :)


Pomniki też są. Np. na placu słońca.


Teoretycznie najbardziej popularnym zwierzęciem jest jaszczurka, ale ten pomnik kota, z jakiegoś powodu jest równie popularny. I, w przeciwieństwie do jaszczurki, za darmo :)


Trafiają się też instalacje użytkowe.


Szczytem pragmatyzmu jest przerobienie starej fabryki na park.


Najładniejsza dzielnica to Barri Gotic. Uliczki niewiele się zmieniły od czasu średniowiecza.


Polecam ją zwiedzać w taki sposób jak doradzał Guy Debord czyli swobodnie dryfując za doznaniami. 



Zielone fontanny z wodą pitną, jakie pokazywałem przy okazji pobytu w Paryżu też są, ale zwróciłem uwagę na bardziej urokliwe wodopoje.


Jest tam słynna ściana, przy której dokonywano egzekucji podczas wspomnianej wcześniej wojny domowej. O co poszło? W skrócie były wybory, które wygrało inne ugrupowanie niż zazwyczaj, a te drugie nie mogło się pogodzić z tym, że nie ma już władzy. 


Miłośnicy literatury znajdą również komizm sytuacyjny na placu Orwella i znajdujące się na nim ogłoszenia o monitoringu :)


Mimo, że jest to droga dzielnica, całkiem niedaleko znajduje się miejsce, w którym można się najeść za ok 4 euro. Tzn. płacimy raz i mamy nieograniczone możliwości dokładki :)


Co mi się bardzo podobało, to że w okół miasta są góry, z których można podziwiać piękne widoki, tak jak tutaj z Montujic. 
Na dole widzimy nieczynną arenę do walk byków. Katalończycy chcąc pokazać, że są bardziej humanitarni niż reszta, zakazali walk na swoim terenie. Co prawda Madryt kazał im ostatnio powrócić do tej tradycji, ale póki co żadne walki się tam nie odbyły.


Na górze znajduje się miasteczko olimpijskie, które wygląda jak lądowisko gwiezdnej floty. Mają rozmach...


A także cmentarz z częścią historycznie zasłużonych. Co ciekawe, spotkać tam kogoś graniczy z cudem.


Jest też forteca z XVII wieku, do której też jest płatny wstęp, ale na szczęście najlepsze działa są na zewnątrz :)



Po innej stronie miasta jest bunkier del Carmel. Miejsce, do którego wszyscy przychodzą na imprezę. Jakbyście mieli wątpliwości czy dobrze idziecie, to macie drogowskazy :)


Stamtąd mamy widok na dwie części miasta. Na zdjęciu słynne dildo, które znacznie lepiej prezentuje się w nocy i z daleka.


kolejnym wzgórzem jest Tibidabo. Na górze jest kościół z wesołym miasteczkiem. Wjazd kolejką, na tym samym bilecie co metrem.


Prawie jak w Rio :) Kościół darmowy, o dziwo.


Jednak najbardziej znane jest wzgórze, na którym jest park Guell. Jest tam słynna mozaikowa jaszczurka, jednak żeby ją zobaczyć trzeba zapłacić ponad 8 euro. Za to wiele ciekawych miejsc jak to na zdjęciu jest darmowa.


Oprócz szparagów, które rosną dziko w okół miasta, można też spotkać opuncje. Jeśli ktoś nigdy nie zrywał to niech zastosuje się do zasady bez kija nie podchodź. Najpierw trzeba w nie uderzyć kilka razy aby opadła spora część igieł. Następnie zrywamy w rękawiczkach i wrzucamy do wody. Mieszamy, aby reszta odpadła kolejna część igieł. Dopiero wtedy obieramy.


Choć dla mnie największą ciekawostką kulinarną były szalotki, które przygotowuje się w żarze. Niestety nie dane było mi ich spróbować.


Barcelona leży także nad morzem. Plaże całkiem spore, także nie trzeba zajmować wcześniej miejsca kilkoma parawanami.


Pamiętajcie, że Kolumb musiał najpierw z oczu stracić Hiszpanię, zanim znalazł Amerykę.


Każde szanujące się turystyczne miasto musi mieć ciekawą fontannę :)


Łuk triumfalny też mają.


Jak widzicie handlarze mają swój towar na prześcieradłach. Wynika to z tego, że kiedy widzą policję zwijają to jak tobołek i uciekają, gdyż w przeciwnym wypadku zarówno towar jak i pieniądze ulegną konfiskacie. Handlarze są bardzo mili i wyjątkowo nienachalni.


Postanowiłem przygotować coś na miejscu. Jednocześnie udzielając wskazówek komuś kto zastanawiałby się jak zjeść tanim kosztem. Zrobiłem coś na kształt paelli, ale nie do końca, gdyż oryginalna paella jest z szafranem, który jest droższy od złota. Większość ludzi tutaj, co prawda, dodaje kurkumy, ale i tak głupio. Wykorzystałem najtańsze lokalne składniki, do kupienia w każdym markecie i patelnie do paelli. Sangria też jest z marketu :)

Składniki:
- mrożona mieszanka lokalnych grzybów (pieczarka, boczniak mikołajkowy, łuskwiak nameko, twardnik japoński)
- mrożone karczochy (które są tu tańsze niż we Francji)
- cebula
- ryż


Grzyby podsmażamy z cebulą. Kiedy trochę zmiękną dodajemy karczochy. Dosypujemy ryżu i dusimy co jakiś czas mieszając i dolewając ewentualnie wody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz