poniedziałek, 4 grudnia 2017

Bieszczady późną jesienią i wyprawowe pad thai

W ostatni weekend listopada, czyli wtedy kiedy większość osób obchodziło szkockie święto narodowe, wlewając w siebie pokaźne ilości alkoholu, ja wybrałem się w Bieszczady. Konkretnie w ich dziki kawałek uchodzący za miejsce, w który można spotkać dziką zwierzynę. Czaiłem się na to odkąd minął październik i na szlakach zrobiło się mniej tłoczno, z racji końca wakacji akademickich. Dość istotne jeśli chce się zobaczyć tą dziką część.

Było dość zimno, a na szlakach leżał śnieg więc cały ekwipunek musiał być poddany weryfikacji. W odróżnieniu od tego o czym pisałem przy okazji Przegibka, że zabieram latem, tym razem wyglądało to następująco:
  • buty - tylko wysokie. Żadne "magiczne" membrany nie dadzą rady w błocie. Nawet jeśli nie przeciekną to i potem trudno będzie to wyczyścić. Otok gumowy jak najbardziej przydatny, ale tylko do pewnego momentu, bo po pewnym czasie grzęźniemy powyżej kostki.
  • spodnie - tym razem, w przeciwieństwie do lata, nie mogą być za lekkie, bo jak zmokniemy, to za szybko nie wyschną. Ja mam takie mieszanina nylonu i elastyny pokryte teflonem. Jakiś czas uzyskują wodoodporność, w miarę szybko schną, a jednocześnie w miarę oddychają. Pod spód oczywiście termiczne kalesony.
  • góra - ja preferuje więcej cienkich warstw niż mniej grubych. W razie co można zdjąć, wymienić i szybciej schnie. W moim przypadku ciasna koszulka sportowa tzw. rashguard, na to flanela, cienki polar. W plecaku trzeba mieć koniecznie grubszą bluzę i ewentualny docieplający bezrękawnik, kiedy będziemy musieli zachować ciepło w stanie spoczynku. Dodatkowe suche koszulki okażą się równie potrzebne, tym bardziej, że nie zajmują wiele miejsca i mało ważą.
  • kurtka - nieocieplana membrana koniecznie z rozpinanymi wywietrznikami. Już pisałem co myślę o kosmicznych materiałach, z których są wykonane kurtki za 1K. Z mojego doświadczenia wynika, że względną oddychalność gwarantują tylko "dziury" (wywietrzniki). Tym razem koniecznie dodatkowo ponczo gumowe, bo każde zmoknięcie w tej temperaturze okaże się dla nas tragiczne w skutkach, a kurtki mają jednak swoje ograniczenia.
  • latarka czołowa - lepiej w ogóle unikać chodzenia po nocach, niestety noc jest już o godzinie 17 :)
Jest jeszcze jeden aspekt - data. Jak się okazało, była dość tragiczna, bo część schronisk organizowała zamknięte imprezy andrzejkowe. Można się było zdziwić kiedy się przyszło w środku nocy i dowiedziało się, że nie można być wpuszczonym. Co prawda regulamin schronisk na stronie PTTK mówi że:

Turyście, który nie ma możliwości bezpiecznego dotarcia do innego schroniska, stacji kolejowej, miejscowości a także ze względu na zjawiska atmosferyczne, itp. schronisko obowiązane jest udzielić schronienia i jednego noclegu – nawet jeżeli wszystkie miejsca noclegowe są zajęte. Udzielenie noclegu w warunkach zastępczych upoważnia do pobrania opłaty nie przekraczającej ceny najtańszego noclegu w schronisku. Noclegu zastępczego udziela się wyłącznie wtedy, gdy brak jest miejsca w salach noclegowych.

Ale teoria swoje, a praktyka swoje. Po pierwsze część hoteli, które z powodów marketingowych i formalnych jest nazywana schronami nie podlega ma gdzieś regulamin PTTK, bo może. Po drugie, zarządca zawsze się wybroni. W skrajnych przypadkach, jeśli jednak uprzecie się zostać, zostaniecie wyprowadzeni siłą, a zapewniam Was, że chętnych, zwłaszcza podczas zamkniętych imprez do robienia za ORMO nie brakuje :) Co możecie zrobić?

  • Jeśli jesteście ogarniętą ekipą i macie jeszcze siłę, możecie po prostu nie dać się usunąć :) W większości przypadków skończy się to jednak przyjazdem służb i problemami.
  • Możecie podjąć środki prawne, ale to już i tak nie zmieni tego, że zmarzł Wam tyłek, a schronisko, jako autorytet i tak się wybroni. Tym bardziej, że każdy będzie stał za swoim.
  • Najlepsze wyjście, praktykowane to wezwać GOPR. Po ich interwencji miejsce się zazwyczaj znajduje :)
A najlepiej to wybierać takie schroniska jak ja, które oba stały otworem :)

I tak. Na pierwszy rzut poszło schronisko Chatka Puchatka.
Przyjazd około północy. Najlepiej  nie jechać do Brzegów Górnych, tylko zostawić samochód wcześniej na parkingu, gdzie zaczyna się żółty szlak. To znaczy najlepiej, jak wbijacie, tak jak my, w środku nocy i zależy Wam na czasie. Z tego miejsca to godzina drogi. Szliśmy w nocy w warunkach gęstej mgły, dlatego bardzo ceniliśmy sobie, że ten szlak jest tak czytelny. Było tak gęsto, że staliśmy tuż przed chatką, a jej nie widzieliśmy :)
To już widok z rana, kiedy się ciut przerzedziło.


Niech Was nie zwiedzie nazwa. Słyszałem, że wielu turystów idzie tam, bo myślą, ze to miejsce idealne dla dzieci. Hmm. Najlepszą recenzję jaką usłyszałem, która dla mnie posłużyła jako rekomendacja, to "Nie idę do Chatki Puchatka, bo tam nie ma wody i są imprezy". Tak jest w istocie, tzn. woda jest, ale obok chatki :) Prądu też brak, ale to chyba nie problem. W każdym razie ja wiedziałem czego się spodziewać. Możecie liczyć tam na wrzątek. Na wysoką temperaturę nie bardzo :) I tak w ciepłym śpiworze minęła pierwsza noc. Z samego rana zejście, po drodze podziwiając takie o to widoki, martwiąc się jednocześnie czy te chmury nie dojdą tam gdzie my. Jak zejdziecie odpowiednio wcześnie, to nie będziecie musieli płacić za parking :)


Pora na główny cel podróży - Otryt. Jeśli chodzi o parking, to najlepiej zostawić samochód na początku niebieskiego szlaku w miejscowości Dwernik.
Oczywiście na początku szlaku obiecanki - cacanki :)


Później elementy industrialnego krajobrazu - piece do węgla drzewnego.


Jesień to bardzo ładny czas w każdych górach gdzie występują drzewa.


Oczywiście są też odcinki problemowe, ale jak mawia stare przysłowie - Dobry koń i po błocie pójdzie ;)


Po drodze mijamy pślady nieznanego nam kultu.


Aż dochodzimy do miejsca, gdzie możemy zostawić część wyposażenia  -do Chaty Socjologa wersja 2.0, bo pierwsza się spaliła jakiś czas temu.


Zarządcy nie wykluczają zwierząt, pod warunkiem, że te, nie zakłócą spokoju tych mieszkających tam na stałe, a jest tam kot i bardzo pozytywny duży pies.

Dalej można pospacerować pasmem Otrytu gdzie jest wszystko czego ja szukam w górach czyli spokój i dzika natura. Oczywiście widoki też są.


Ale głównie teren jest zalesiony upstrzony takimi dekoracjami.



Generalnie ten skrawek ziemi jest atrakcyjny ze względu na występującą tam zwierzynę. Niedźwiedzie idą spać mniej więcej w tym okresie, rysia i tak nie zobaczycie na tle rudych liści, ale takich zwierzaków, jak te zostawiające takie ślady jest pełno. Znaleźliśmy zresztą stałe miejsce odpoczynku jeleni. Niestety, zdjęcia, które zrobiłem nie małym aparatem nie nadają się do publikacji.


Wieczorem, czytaj o 17-stej. Powrót do schroniska. W tym miejscu warunki znacznie lepsze. Ogromna sala kominkowa, gdzie można napalić. Dostępna kuchnia, w której zarządca dba o to, aby był ogień pod garnkami oraz bardzo duża przestrzeń do spania umieszczona w okół komina., co wpływa na komfort cieplny. Położyłem się spać ubrany jak poprzedniej nocy i obudziłem się trzy razy, za każdym razem coś z siebie ściągając. Woda do gotowania i mycia naczyń jest w baniakach. Nawet ciepła, podgrzewana za pomocą ognia, jeśli komuś potrzebna mała ilość. Prądu też nie ma, ale to zaleta raczej. Dodatkowo wewnątrz jest zakaz używania sprzętów elektronicznych.
Przy kominku dużo ciekawych anegdotek o menażerach, którzy przyjeżdżają tu i w związku z tym, ze nie ma bieżącej wody i prądu chwalą się potem, że byli na survivalu. Oczywiście nie przeszkadza im to mieć pretensję do tego, że nie mogą zamówić kawy i burgera :)


Niska temperatura daje o tyle sporo możliwości, że poszerza nam zakres jedzenia, które możemy ze sobą zabrać. Podczas gdy w lato wszystko musiało być mocno wysuszone, teraz możemy nosić gotowce. Postanowiłem zrobić Pad Thai. To taki wymysł jednego gościa, który miał niezłego fioła na swoim punkcie, a w dodatku chciał mieć ciastko i zjeść ciastko. Z jednej strony chciał stworzyć potrawę typową dla Tajlandii, która bazowałaby na ryżu, a z drugiej strony chciał mieć kasę z eksportu owego. Na szczęście Chińczycy, których nienawidził, przyszli mu z pomysłem i wykorzystał do tego makaron ryżowy. Właściwie co kucharz to Pad Thai. Warunkiem jest makaron ryżowy z sosem, który łączy ze sobą 3 smaki - słodki, kwaśny i słony. 
Pasta którą przygotowałem na sos daje o tyle dużo możliwości, że nawet jeśli warunki będą bardzo ciężkie, możemy zjeść ją na surowo, albo z chlebem. Oczywiście zaraz będą głosy, że to nie Pad Thai, ale to i tak lepsze niż to co kiedyś dostałem w restauracji w Rybniku.
Całość tak przygotowane, że dodajemy tylko gorącej wody.

Składniki:
- makaron ryżowy
- ciecierzyca
- koncentrat pomidorowy
- olej
- cukier
- sól
- sok z cytryny
- orzeszki ziemne


Ciecierzycę moczymy przez noc, a na drugi dzień gotujemy do miękkości.
Miksujemy i doprawiamy do smaku sokiem z cytryny, solą i cukrem. Ideą tego dania, jak pisałem powyżej, jest zamknięcie smaków słodkiego, kwaśnego i słonego w jednym miejscu. Proporcje owych niech już każdy ustali sobie sam. Dodajemy trochę oleju i koncentratu pomidorowego oraz ewentualnie możemy dolewać wody żeby uzyskać interesującą nas gęstość. Po wszystkim wkładamy wszystko do jakiegoś woreczka albo pojemnika.
Makaron kruszymy na mniejsze, żeby zmieścił nam się do pojemnika.

W schronisku umieszczamy makaron w jakimś naczyniu. Polecam składane silikonowe, tak jak ja. I zalewamy wrzątkiem. Czekamy aż zmięknie i dodajemy naszą pastę oraz orzeszki.

Na podwieczorek idealny drink do schroniska na brzydką pogodę - Cafe Calva czyli kawa z dodatkiem calvados. tak się składa, że miałem trochę po wakacjach. 
Tutaj dobra rada. Nie chodźcie do schronisk bez alkoholu :)




Kuchnia tajska 2017


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz