poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Wytrawny frgál na Lysej Horze

Tym razem na celownik trafiła Lysa Hora. To taki szczyt po czeskiej stronie, nazywany Królową Beskidów. Swoją drogą najwyższa góra Beskidu Śląsko-Morawskiego. Słynie z tego, że gdzieś w jej wnętrzu schowany jest skarb słynnego zbója Ondraszka, a niektórzy mówią nawet o czarnym jeziorze. Szlak na górę zaczyna się w Ostrawicy, miejscowości dobrze skomunikowanej drogami, torami kolejowymi, a także przygotowanej na przyjęcie turystów, dzięki wielu parkingom.

Szlak czerwony, który zaczyna się koło dworca początkowo jest bardzo nudny, bo prowadzi po asfaltowej drodze. Później jest jak to mawiał komisarz Ryba niewiele lepiej, ale ... lepiej, bo idziemy lekko kamienistą stromą drogą. Dopiero widoki, jakie potem nam się pokazują powodują, że staje się to bardziej emocjonujące :) Od czasu do czasu spotykamy symboliczne mogiły z kamyczków takie jak ta. Z czego najsłynniejsza w okolicy jest ku czci skautów zabitych w czasie II Wojny Światowej.


Prognozy pogody nie były obiecujące, a to co zobaczyliśmy tylko je potwierdziło. Jedyny plus, że można bujać w obłokach :)


Na szczycie nie było tak źle, a przynajmniej chwilowo, ale też nie na tyle dobrze, żebym widział na co pokazuje ten chłopczyk :)


Głównymi atrakcjami na górze jest budynek stacji telewizyjnej


oraz menhir, który ma specjalny element do głaskania.


W każdym razie na szczycie wszyscy postanowili się pożywić specjalnie na tą okazję przygotowanym daniem o nazwie frgál. To placek drożdżowy pochodzący z tej części Czech nazywany nieudanym ciastem, ze względu na to, że farszu jest więcej niż spodu. Trochę czeska pizza :) Zazwyczaj podawany na słodko, ale tradycyjnie też przygotowywany z kiszoną kapustą. Postanowiłem go delikatnie stunningować, aby był bardziej odżywczy. Spód uzupełniłem o mąkę owsianą, a farsz o typowy dodatek dla tej części świata - fasolę.

Składniki:
- szklanka zmielonych płatków owsianych
- szklanka mąki
- 3/4 szklanki wody
- 1/5 kostki margaryny
- 1/4 kostki drożdży
- mała paczka kapusty kiszonej
- puszka fasoli 


Wykonanie:
Mąki mieszamy ze sobą, a drożdże rozrabiamy w odrobinie letniej wody. Margarynę roztapiamy i mieszamy z mąką. Dodajemy drożdże oraz resztę wody i ugniatamy ciasto. Zostawiamy aż wyrośnie.
Kapustę płuczemy i kroimy, a następnie mieszamy ze zmiksowaną fasolą. 
Kiedy ciasto wyrośnie wykładamy nim tortownicę zostawiając brzegi, a na środek kładziemy nasz farsz z kapusty i fasoli. Pieczemy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku jakieś 20 minut.

To jest dobre w górach, że można wypić małe piwo i nie zostanie po niem nawet śladu w momencie kiedy będzie się już w samochodzie :) Fajnie się siedzi, zwłaszcza przy dobrym piwie o dwunastoprocentowym nachmieleniu, gdzie w Polsce musiałoby to być już piwo kraftowe o dziwnej nazwie, jeszcze lepszej etykietce, a najlepszej cenie, ale, jak to często w górach bywa, zaczęło się robić nieciekawie. Postanowiliśmy ruszyć 4 litery, tym bardziej, że zniknął nam widok, którym się rozkoszowaliśmy.


Postanowiliśmy wrócić szlakiem żółtym, który był trochę bardziej ciekawy. Tzn. tak w ogóle, to chcieliśmy przejść czerwonym, ale okazało się, że nie prowadzi tam gdzie byśmy chcieli, o czy dowiedzieliśmy się po 40 minutach, które poświęciliśmy na jego pokonanie :) Co prawda nikt z nas nie miał takiej pelerynki jak te, które stały się ostatnio hitem internetu, ale i tak daliśmy radę, tylko pozostał standardowy dylemat  - czy mieć kaptur na głowie, czy nie, skoro głowa w obu przypadkach jest mokra :) 


Pod koniec trasy zobaczyłem jakieś ostrzeżenie, ale nie mogłem doczytać dokładnie o co chodzi bo drzewo je zjadło.


Szlak żółty kończy się przy zbiorniku wodnym, na którym robione są jakieś pracę. Nie wiem co to, ale mam nadzieję, że będzie dla szerszej publiczności :) Szlak nie kończy się w centrum, dlatego jeszcze kawałek trzeba przejść.


Każda dobra wyprawa kończy się łupami, dlatego postanowiliśmy odwiedzić lokalną wytwórnie piwa. Było kilka gatunków, bardzo modnych ostatnio IPA, APA, ale postanowiłem postawić na to, co do czego jestem pewny, że Czechom wychodzi. W dodatku dobra nazwa :)


Jeszcze taki mały smaczek, który spotkałem w drodze powrotnej.


Podsumowując, szlak niezbyt wymagający, ale dla dla ładnych widoków, warto.

1 komentarz:

  1. Fajny wpis, musiała być naprawdę ciekawa przygoda :D

    OdpowiedzUsuń