wtorek, 6 sierpnia 2019

Burger ziemniaczany i spacer na skrzyczne

W ostatnią niedzielę, co, wbrew pozorom będzie miało nawet pewien związek z dalszą częścią posta ekipa z pracy postanowiła zorganizować wyjazd w góry. Cała wycieczka miała być niedzielnym spacerem, bo trasa jest raczej rekreacyjna.


Najtrudniejszy, a właściwie kondycyjnie najbardziej wymagający, podczas całej trasy jest odcinek od parkingu Ostre do schroniska na Skrzyczne, później już na podobnej wysokości i bardzo częste, tu moje ulubione słowo, które stało się kluczem wycieczki - przepłaszczenia :)

Idąc szlakiem niebieskim, mijamy pomnik upamiętniający walkę lokalnego watażki ze Szwedami, a tuż za nim jest ciekawa chatka, której przeznaczenia nie znam. Może być nawet prywatna mieszkalna, a może składzik. Pewne są dwie rzeczy. Była zamknięta na konkretną kłódkę oraz rozciągał się z niej ładny widok. Powiedziałbym preludium do kolejnych :)


Na szczycie schronisko, które pełni raczej funkcję gastronomiczną z komercyjnym seplenieniem i rzępoleniem w komplecie, ale mają tu lokalne piwa rzemieślnicze co się chwali. 


Tzn. nie tyle na szczycie, bo szczyt jest tu, mimo, że tabliczka jest koło schroniska.


Obok tablica, która, im więcej  patrzę, tym mniej wiem co oznacza, ale grunt, że ktoś się spełnił nie szkodząc nikomu.


Po drodze znak czasu, z cyklu - cieszmy się górami, tak szybko się komercjalizują :)


W końcu to co tygrysy lubią najbardziej czyli skała, na którą należy się wdrapać i zrobić sobie zdjęcie, tylko najpierw należy odczekać w kolejce. Bo wszyscy uważają dokładnie tak samo.


Niedaleko jest rozstaj dróg. Można iść krótszą trasa żółtym lub dalej zielonym.
Typowa urokliwa trasa promenadowa, a gdzie skałek zabrakło to dorobili :)



Natomiast widoki nie opuszczają do samego końca.


Oczywiście druga rzecz, którą tygrysy lubią najbardziej, czyli prowiant. Co prawda, do czasu brutalnego zgładzenia tej mody, najlepiej niedziele w tym kraju spędzało się w galeriach handlowych, to ja jednak wolę albo gdzieś wybyć w teren, albo wykonać jakieś bardziej czasochłonne prace, albo zalegać na kanapie oglądając filmy. Dlatego też, do sklepów chodzę tylko wtedy kiedy czuję potrzebę zaopatrzenia się w jakieś towary, a nie potrzebę jako taką. W związku z tym, prawdopodobieństwo tego, że coś mnie w sklepie zainspiruje jest niższe. A jednak. Pomijając sklepy za granicą, które odwiedzam głównie w tym celu, bo jest to dobra metoda na poznanie zwyczajów kulinarnych, to jednak czasem coś się trafi i tu na miejscu. Prawie zawsze jest to jakaś bardzo prosta rzecz sprzedawana za zawyżoną cenę jako delikates :) Tak trafiłem na ziemniaczane burgery. Tym ciekawiej, że na internetach, głównie w komentarzach hatewatcherów toczą się dyskusje, że burger musi być tylko z wołowiny. Niestety musi być ale "ham", niezależnie od tego, ile chamskich komentarzy zostanie napisane :) Duże sieci handlowe nie mogą się mylić :) Lekko go stunningowałem, żeby było na bogato :)

Składniki:
- bułka
- ziemniaki
- cebula
- mąka kukurydziana
- wędzona papryka


Wykonanie:
Ziemniaki gotujemy, studzimy, ugniatamy, dodajemy ulubione przyprawy oraz trochę mąki ziemniaczanej. Formujemy płaskie, okrągłe kotlety i pieczemy je w piekarniku.
Cebulę kroimy w plasterki, rozdzielamy je na krążki, dodajemy trochę oleju i wody, mieszamy, a następnie posypujemy papryką i mąką kukurydzianą i jeszcze raz mieszamy. To również wkladamy do piekarnika.
Podajemy w jednej bułce. Ja sobie jeszcze dodałem sałatę i liście botwinki z działki :) 

2 komentarze:

  1. Czy można prosić o proporcję( ile ziemniaków itd....)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak około łyżki mąki kukurydzianej na głęboki talerz utłuczonych ziemniaków.

      Usuń