poniedziałek, 15 października 2018

Szwedzki czwartkowy obiad i miasto z kamienia

Tak się złożyło, że poleciałem ostatnio do Sundsvall na północy Szwecji. Oczywiście nie prywatnie tylko służbowo, bo poza tym, że miasto jest zagłębiem szwedzkich firm IT, to turystycznie nie jest zbyt obleganym kierunkiem. Tak jak w przypadku wielu moich podróży, staram się wycisnąć z każdej destynacji ile można i szukam w niej ciekawych miejsc, jak i liznąć trochę obcej kultury głównie kulinarnej. Tak było i tym razem.

Dlaczego Sundsvall nazywane jest miastem z kamienia? Do pewnego momentu było jak wiele tego typu skandynawskich osad drewniane, ale po kolejnym wielkim pożarze postanowili zbudować domy z bardziej praktycznego surowca. Oprócz tego poczynili pewne dodatkowe zabezpieczenia jak np. taki pas ziemi, który w przypadku pożaru miał zatrzymać ogień, aby nie przedostał się do drugiej części miasta. Obecnie zadrzewiony, pełni funkcję dekoracyjną.


Szwedzi są bardzo przywiązani do swojej tożsamości, gdzie nie dali sobie do końca wprowadzić kultury z Azji i najważniejsze święto to letnie przesilenie. Nawet jeśli są ateistami to i tak bardzo często odwołują się do legend. Kolejnym sposobem, traktowanym trochę z przymrużeniem oka są pomniki smoków, w myśl zasady - zwalczaj ogień ogniem. Można je spotkać niemal wszędzie, gdzie każda licząca się w mieście firma ma swojego.


Sundsvall słynie z tego, że w XIX wieku zaczął się tu pierwszy strajk generalny w Szwecji, które to wydarzenie czeka na swój memoriał. Tzn. na nowy, bo stary był niewystarczający :) 
Jest tu również podobno pierwsze kasyno w Szwecji.


Mimo, że w mieście niewiele jest i tak włodaże dokładają wszelkich starań żeby było tu bardzo ładnie. I tak w porcie można spotkać ciekawe rzeźby. Człowiek kot vs kot.


 Oraz bardzo ciekawa, która odzwierciedla tęsknotę Szwedów za dniem :)


No tak bo tam się bardzo szybko robi zimą ciemno. Dlatego w wielu domach możecie zaobserwować lampki na oknach. Oprócz tego, że ma to obecnie wymiar praktyczny, bo wrzuca od strony okna więcej światła, to wzięło się to z ludowej tradycji. Niegdyś wierzono, że jest to swoista latarnia dla członka rodziny będącego na morzu, który dzięki temu wróci cały i zdrowy.


W okolicy są dwie ciekawe górki, jedna ze skansenem, leśnymi szlakami i wierzą widokową. Nie mogłem odmówić sobie przyjemności wejścia na nią, tym bardziej, że co prawda, ściana prawie pionowa, ale było trochę ułatwień :)


Widok z góry imponujący.


Ale miało być też o kulturze. Zwiedziłem muzeum. Budynek zaskakujący jak na tak małe miasto.


W środku znalazłem domowej roboty "kwierlek", o którym pisałem przy okazji tego wywiadu.


Co mi się szczególnie podobało, to brak podziału na toalety damskie i męskie, dzięki czemu nie trzeba było czekać w kolejce, kiedy druga była wolna.


Ale co ze mnie za Polak jeśli nie piszę o alkoholu :) Alkohol jest dostępny tylko w państwowych sklepach oznaczonych takim symbolem. Ten był czynny do godziny 19:00. Nie muszę chyba pisać, że ceny nie były niskie :)


Natomiast w markecie były darmowe torby foliowe, gdyż ich cena jest prawdopodobnie zawarta w towarach. U nas też zawsze była, a każda kolejna to już tylko zysk dla sklepu.


Każdy kraj ma swoje rytuały. Jeśli pójdziecie do restauracji w Szwecji w czwartek, to prawdopodobnie spotkacie kogoś kto je grochówkę i naleśniki z dżemem.
Jako, że grochówka została wymyślona przez armię rzymską, tu również kojarzona jest z wojskiem i można kupić ją w specjalnych puszkach w stylu militarnym.


Składniki:

naleśniki:
- mąka
- woda
- olej
- dżem truskawkowy

grochówka
- groch
- marchewka
- seler
- pietruszka
- majeranek


Wykonanie:
Z mąki i wody robimy lejące się ciasto. Dodajemy trochę oleju i smażymy z niego cienkie naleśniki na patelni. Smarujemy dżemem i zawijamy.
Groch moczymy kilka godzin. Warzywa trzemy na tarce i gotujemy z grochem do momentu, aż nasiona się rozgotują na papkę. Doprawiamy ulubionymi przyprawami i majerankiem.
Podajemy razem, z tym, że jemy najpierw zupę :)
Czasami Szwedzi jedzą do obiadu słodki piernikowy chleb.
Piją głównie kawę, ale, co dla mnie było świetnym pomysłem, zdarza im się pić kisiel z dzikiej róży.

Na koniec widok na Tatry z samolotu. Mimo, że siedziałem w małym samolocie w jednych z droższych linii lotniczych, to i tak mniejszy tłok niż na Giewoncie, a stosunek ceny do jakości lepszy niż w Zakopanem :) Reasumując. Jeśli Tatry to tylko stąd :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz