wtorek, 5 czerwca 2018

Owsiane ćapati z hummusem w proszku czyli wyprawa do Gór Stołowych

Drugie moje ulubione, zaraz po Bieszczadach góry, to Góry Stołowe. Teoretycznie rozwinięta infrastruktura oraz łatwe i malownicze szlaki powodują, że jest tam więcej turystów, zwłaszcza tam, gdzie można dojechać samochodem, jak Błędne Skały, ale ze względu na to, że nie można dać upustu Miejsce jest tak tak urokliwe, że Marek Hłasko umiejscowił tutaj akcję swojej książki - Następny do raju.
Na pierwszy rzut poszedł jeden z bardziej popularnych szlaków. 


Pojechaliśmy drogą stu zakrętów stronę Karłowa, mijając parking pod Błędnymi Skałami, aż dojechaliśmy do miejsca gdzie znajdowały się dwa parkingi. Stamtąd blisko było na żółty szlak, który prowadził do czerwonego. Ze względu na typ skał, krajobraz przypominał krajobraz nadmorski.


Natomiast na czerwonym szlaku było już znacznie ładniej. Ta część gór to proste szlaki z tym, co w górach ma największy walor estetyczny czyli elementy skaliste. Właściwie, przy takiej pogodzie wystarczą niskie buty podejściowe.


Szlak czerwony prowadzi do Błędnych Skał, gdzie trzeba pójść do wejścia dookoła, gdyż ruch jest jednokierunkowy. Nie zaleca się poruszanie się tam osobom, że się tak poprawnie wyrażę, o pokaźnych rozmiarach :)


Dalej szlak zielony przechodzi przez środek jednostki wojskowej. I to dosłownie. Po prawej i po lewej macie teren wojskowy i wolno Wam iść tylko przez wydzieloną ścieżkę.


Później teren robi się spokojniejszy. Po drodze kamień, który kiedyś pewnie miał jakąś tablicę. Ze względu na to, że prawdopodobnie była mosiężna, już jej nie ma :)


Tej tablicy nikt nie ukradł, bo była lepiej przymocowana i bardziej schowana :)


Natomiast to nie koniec wysiłku. Główny cel trasy, najwyższy szczyt w okolicy dopiero przed nami. Niemniej jednak zdobycie go nie jest trudne, bo prowadzą tam schody, tyle, że całkiem spore :) Tu już jest znacznie więcej ludzi oraz jarmarki, prawie jak na Aj-Petri. I tu uwaga, bo część szlaku jest płatna. Należy mieć tego świadomość.


Wracając do parkingu postanowiliśmy znaleźć Fort Karola. Nie leży on na żadnym szlaku, a do tego nie ma żadnych oznaczeń. Trzeba znów pójść żółtym, jak na początku, a następnie na rozstaju pójść w prawo w stronę drogi stu zakrętów, której miał zresztą pilnować. 


Z racji tego, że trudno go znaleźć, jest to idealne miejsce na posiłek. Tam właśnie postanowiliśmy przygotować obiad wykorzystując suche porcje przygotowane w domu.
Mamy dość wysoką temperaturę, dlatego wszystko było ususzone, poza oliwkami, które nie psują się tak łatwo.

Składniki:
- płatki owsiane
- mąka
- woda
- olej
- ciecierzyca w puszce
- sezam
- cytryna
- zielone oliwki
- drożdże


Wykonanie:
Zaczynamy od hummusu. Miksujemy trochę sezamu na pastę. Następnie miksujemy odsączoną ciecierzycę i mieszamy obie rzeczy z odrobiną soku z cytryny. Jedni lubią bardziej sezamowe inni mniej, a inni bardziej kwaśne. Grunt, żeby miało to konsystencję pasty, którą możemy regulować wodą. Rozsmarowujemy wszystko na papierze do pieczenia i wkładamy do piekarnika. Ustawiamy na 50 stopni Celsjusza i suszymy ok czterech godzin. Po wysuszeniu znów miksujemy na pył/
Następnie placko suchary. Płatki owsiane miksujemy i mieszamy w stosunku 2 do 1 z mąką oraz odrobiną pokruszonych drożdży. Dodajemy trochę oleju i wody, aby ugnieść jednolite ciasto. Formujemy małe placki i pieczemy w piekarniku, w temperaturze 180 stopni Celsjusza aż się zarumienią.
W górach proszek hummusowy mieszamy z wodą. Smarujemy nim ćapati i ozdabiamy oliwkami.

Skoro byliśmy tak blisko, postanowiliśmy zahaczyć jeszcze o Narożnik. Szczyt zasłynął tym, że w 1997 roku dokonano tu rytualnego morderstwa na dwójce studentów. Okazją miała być rocznica śmierci Rudolfa Hessa, a wykonane miało zostać przez wyznawców wyżej wspomnianego, którzy mieli akurat wtedy obóz survivalowy. Zdradziła ich zabytkowa broń, której użyli.


Na drugi dzień postanowiliśmy zwiedzić ruiny zamków. Jedne są na prywatnym, niedostępnym terenie, drugie są przerobione na willę, trzecich nie ma, a czwarte najstarsze, bo z XII w. wyglądają teraz tak :)


Twierdza w Srebrnej Górze była chyba mniej ciekawa niż sama miejscowość. Pamiętajcie, że dzieli się ona na dwie konkurencyjne części i do każdej należy kupić osobny bilet. My daliśmy się namówić na tą mniejszą, po czym do większej nie chciało nam się już iść.


Pozostało podziwiać lokalną architekturę, a jest co. Nie ma tu starych domów jak w Bieszczadach, a ni drewnianych budowli ze znakiem słowiańskiego boga piorunów, Paruna jak na Podhalu. W miejscowościach zdrojowych króluję tu niemiecki wyważony przepych znany z nadmorskich kurortów ziem odzyskanych.


Są też elementy streetartu.


A także ciekawe witryny.


A jak dobrze poszukacie to znajdziecie nawet ducha Gór Stołowych.


Drugi ciekawy szlak prowadzi na tzw. skalne grzyby. Tam nie ma prawie stromych podejść, to i ludzi więcej. Główną atrakcją są ciekawe formy skalne o różnych kształtach. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie widziałem w nich tego co autor ich nazwy :)


Oprócz tego to, co tygrysy lubią najbardziej czyli skałki na które można wejść :)


Ciekawym miejscem jest również okoliczna Niknąca Łąka. Miejsce, w którym kiedyś były mokradła, a obecnie w wyniku zachwiania gospodarki wodnej jest trochę sucho.


W drodze do domu, mając niedosyt po Srebrnej Górze postanowiliśmy zwiedzić Twierdzę Kłodzką. Wniosek - szkoda pieniędzy. Właściwie to pusty fort, jaki można zwiedzić w Krakowie lub Warszawie. Jedyne miejsce, gdzie stało kilka armat było niedostępne dla zwiedzających. Najciekawsza sala to piekarnia. Niestety nie było tam ani naczyń, ani nawet pieca tylko, z jakiegoś powodu wsadzili tam działo, które ze względu na to, jak były usytuowane te pomieszczenia, an pewno nie stało tam oryginalnie.


Oczywiście jak się jest w Kłodzku, to trzeba zobaczyć słynnego wilka, o którym, według legendy, pewien człowiek powiedział kiedyś. Kiedy spotkają się trzy siódemki, kataklizm przyjdzie - wówczas i wilk się wody w Kłodzku napije. Przypisano to powodzi z 1997 roku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz