piątek, 30 grudnia 2016

Wywiad - Jak wyglądały święta podczas okupacji oraz przepis na okupacyjną polewkę.

Pewnego razu przy okazji wpisu o kryzysowej wigilii, jeden z moich stałych fanów napisał, że jest ciekawy jak wyglądała wigilia podczas okupacji. Nie bardzo miałem kogo zapytać jeśli chodzi o moją rodzinę, ale w końcu dzięki mojej koleżance Marcie dotarłem do pana Włodzimierza, który wraz z żoną mieszka całkiem niedaleko ode mnie. Jako, że pan Włodek lubi opowiadać tak samo jak ja, to zgodził się mi udzielić wywiadu jak to wyglądało w tym czasie, a moderacją  zajęła się jego żona Halina. Pan Włodzimierz w czasie wojny mieszkał w pod poznańskiej Wrześni, a jego żona w pod warszawskich Włochach. Było tam tyle opowieści, że mógłbym siedzieć do rana. Tym bardziej, że umysły bardzo świeże. Trochę musiałem okroić rzecz jasna, trochę dodałem ciekawych rzeczy poza tematem jedzenia. W każdym razi zapraszam do lektury i do zapoznania się z przepisem.

Osoby:

- Kryzysowa Książka Kucharska - w skrócie K
- Pan Włodzimierz - w skrócie W
- Pani Halina - w skrócie H


Pan Włodzimierz wraz z małżonką Haliną.


K: Co się jadło na święta podczas okupacji?

W: Wszystko to co było, a wszystko było na kartki. Była grupa Polaków uprzywilejowanych, nie Volksdeutschów, tylko takich którzy lepiej pracowali. To oni dostawali trochę lepsze kartki, ale to i tak były tylko trochę większe przydziały niż kartki Polaków, a znacznie mniejsze niż Niemców. 

H : Ale powiedz Panu co na te kartki dostawałeś?

W: Mięso i wędliny.

H: Jakie?

W: Był to najgorszy asortyment mięsa i wyrobów wędliniarskich. Z wyrobów, to co zapamiętałem to była wątrobianka i metka. A z kiełbas był tylko jeden gatunek. Bez kartek można było kupić, tylko jeden raz w tygodniu, bułczankę. To było coś w rodzaju kaszanki, ale z bułki. Wtedy do rzeźnika się szło z naczyniem, bo bułczankę sprzedawano razem z rosołem (wodą zmąconą popękanymi bułczankami). Po przyniesieniu do domu, podgrzewało się ją w tej zalewie i konsumowało z dodatkami. Dodatkami było ziemniaczane puree i gotowana kiszona kapusta. Natomiast na wywarze z bułczanki gotowało się zupę jarzynową i dania jednogarnkowe.
U rzeźnika kupując wyroby na kartki, można było kupić kości bez kartek.
Podstawowe dzienne menu to rano i wieczorem zupy mleczne i do tego ziemniaki i chleb. W południe obiad w postaci zupy jarzynowej w formie takiej potrawy jednogarnkowej. Z zup mlecznych najczęściej spożywana była polewka.

Przepis na polewkę:


Składniki:
- woda
- maślanka
- mąka pszenna
- mleko

Wykonanie:
Do garnka wlewa się wodę i gotuję. Maślankę wlewa się do osobnego garnuszka. Do tego się daje mąki. Miesza się to wszystko. Taki był obowiązkowy kwierlek zrobiony z czubka choinki. Takie mieszadło. To się zalewało na gotującą się wodę. Następnie do tego dolewało się mleka i trochę się soliło. Za okupacji nie było masła to się nie dawało, ale teraz się trochę daje. Myśmy to przeważnie jedli z ziemniakami. Do tego chleb. Na wsi to jedli z białym serem, bo jednak mleka było więcej. U nas mleko było na kartki, ale takiej jakości, że było koloru szarego.

Czasami, żeby sobie urozmaicić trochę to jedzenie, to się kroiło skibkę suchego chleba, polewało się to wodą. Posypywało cukrem i tak się jadło. Cukier też był na kartki i dostawało się nieduże ilości.

K: Czy to było jako deser?

W: Nie, to było takie jedzenie jak się chciało jeść i chciało się trochę urozmaicić.

Rodzina nasza składała się z rodziców i trzech chłopaków, której zapotrzebowanie do zaspokojenia głodu było dość duże. Natomiast przydziały kartkowe były bardzo małe. Stąd istniała potrzeba zadbania o żywność i zgromadzenie dodatkowych artykułów żywnościowych, a w szczególności chleba. Pomocne w tym było ziarno żyta, które można było kupić u gospodarza i to tylko u znajomego. Sprzedaż zboża (żyta i pszenicy) była zakazana przez okupanta, a co za tym idzie karalna. Jako, że rodzina miała krewnych na wsi to tam też kupowaliśmy żyto.
Żyto moczyło się w wodzie przez 12 godzin, następnie mieliło dwukrotnie w maszynce do mięsa. Masę tą wyrabiało się na ciasto. Z przygotowanej masy formowało się bochenki chleba i kładło się po dwa na blaszce. Piekło się u najbliższego piekarza.
Przygotowaniem i wyrabianiem chleba zajmowaliśmy się raz w tygodniu. Głodowe racje chleba na kartki i dodatkowo wypiekany chleb musiały wystarczyć na jeden tydzień dla całej rodziny. Przygotowanie masy z żyta trwało ok 1,5-2 h.
Do wyrabianej masy dodawaliśmy trochę mąki żytniej, którą kupowaliśmy na przydziały kartkowe. Mąki w wolnej sprzedaży nie było nawet dla  Niemców.

K: A obiad?

W: Przygotowanie obiadu dla 5-osobowej rodziny w warunkach okupacji stwarzało ogromne trudności. W dodatku u nas pracował tylko ojciec, a mama zajmowała się gospodarstwem domowym. Racje żywnościowe były bardzo małe i głównie były tu artykuły pierwszej potrzeby jak tłuszcze, artykuły mączne, mięso i wędliny. Dlatego główną formą pomocy była hodowla drobiu i królików, których hodowanie nie było zabronione. Z tego nikt nie musiał się tłumaczyć przed okupantem. Przez cały rok zajmowaliśmy się hodowlą, było to nasze dodatkowe zajęcie. Zwierzęta zjadały duże ilości paszy takiej jak trawa, buraki ćwikłowe, marchew i ziemniaki. W początkowym okresie okupacji mieliśmy własną ziemię i dobre warunki. Gorzej było gdy Niemcy odebrali nam ziemię i zabudowania. Po to by dalej hodować zwierzęta musieliśmy wydzierżawić trochę ziemi i tam uprawiać warzywa dla nas i na paszę.
W każdym tygodniu zabijaliśmy jednego królika. Zakupione mięso na kartki wraz z tym z własnego uboju było racjonalnie dzielone na każdy dzień tygodnia. Jak już wspominałem na śniadanie i kolację jadaliśmy zupy mleczne, a na obiad był tzw. Eintopf - jeden garnek. Były to zupy na jarzynach z niewielką ilością mięsa lub kości wieprzowych zagęszczone ziemniakami i kaszą jęczmienną. Głownie robione z takich składników jak kapusta zwykła, włoska, jarmuż, brukiew żółta, buraki ćwikłowe, a także groch i fasola. Obiad składający się z dwóch dań był tylko w niedzielę.
W piątki tradycyjnie były plenze (placki ziemniaczane) smażone na tranie. Tran kupowaliśmy w aptekach u znajomego polskiego aptekarza. W oczach władz niemieckich było to przestępstwo.

H: Ja pamiętam jak było oblężenie Warszawy i byłam z mamą w szpitalu. Przynieśli fasolówkę. Ja do tej pory nie potrafię takiej fasolówki zrobić, taka była pyszna. Cokolwiek bym nie robiła, nie ma takiego smaku.  Jednak głód to najlepsza przyprawa...


K: A w Boże Narodzenie?

W: Każde święta Bożego Narodzenia obchodziliśmy tradycyjnie. Do świat przygotowywaliśmy się już od początku grudnia. Przydziały kartkowe zostawialiśmy niewymienione, także na okres świąt w sklepach musiało być tego trochę więcej. Stąd sprzedawcy w sklepach wiedzieli, że w dwóch lub trzech tygodniach poprzedzających okres świąteczny nastąpi zmniejszenie popytu. Na kartce z danego miesiąca dokonywano zapisu niewykupionego towaru, który można było wykupić przed świętami. W ten sposób święta były trochę bogatsze, szczególnie w wędliny i mięso. Takich rarytasów jak czekolada, pomarańcze, cytryny, rodzynki czy banany Polacy nie znali. Przydziały świąteczne były tylko dla Niemców, ale i tak w ograniczonych ilościach. Na święta pieczono strucle makowe, placek drożdżowy z kruszonką, a czasami piernik na wcześniej przygotowanej melasie wyprodukowanej z buraków cukrowych. W wigilię jedliśmy zupę rybną z pasty rybnej, grzybową albo barszcz z czerwonych buraków z kluskami. Była też smażona ryba - karp. Gdzie rodzice ją kupili, nie pamiętam.
.

K: A pierogi? Kapusta z grzybami?

Pierogów u nas nie było. To był wschodni zwyczaj, tak jak kutia.
Była kapusta kiszona gotowana z grochem i kapusta z grzybami. Do ryby podawany był zwykły chleb żytni, bez ziemniaków. Przygotowywano też kluski z makiem, tzw. makiełki. Podawano też kompoty ze śliwek i gruszek. Pod koniec okupacji pieczono piernik gdzie w miejsce melasy dawano marchew.

Jak Polacy sobie jeszcze radzili. Okupant dopuszczał hodowanie świń, które potem zabijano po uzyskaniu specjalnego zezwolenia, na własne potrzeby. Trzeba było mieć do tego warunki, zabudowanie i miejsca na uprawianie paszy. To jednak powodowało, ze na jakiś czas kartki na mięso były odbierane. Odbywało się to wszystko pod nadzorem urzędnika miejskiego, który w wyznaczonym terminie wysyłał policjanta w celu przeprowadzenia kontroli. Był to najczęściej Niemiec, który szedł tam bardzo chętnie, bo wiedział, że dostanie łapówkę w postaci kawałka mięsa. Zwłaszcza kiedy ktoś zabił dwie świnki, a zgłosił jedną.  Warunek był taki, że do kontroli musiał zostać tylko jeden łeb, 4 nogi i jeden ogon. 

H: W trakcie opowiadań męża przypomniałam sobie o dyżurach związanych z nalotami i akcjami Gestapo. Panowie byli na specjalnych dyżurach, podczas których grali w karty i jedli placki ziemniaczane dostarczane im przez mieszkańców, gdzie zamiast cukru dodawano do ciasta cebulę.
Podczas nalotu wszyscy chowali się do specjalnego schronu. Starsze panie miały tam swoje miejsce gdzie był ołtarzyk, oddzielny kącik był dla panów którzy grali w karty, oddzielny dla pań, które sobie plotkowały i oddzielny dla dzieci, które miały niezłą uciechę, bo mogły się beztrosko bawić.

W: Choinkę też się ubierało, ale jedna rzecz która musiała być zrobiona to zaciemnienie. W mojej miejscowości najmniej byliśmy zagrożeni bombardowaniami aliantów. Samoloty zapuszczały się najdalej do Poznania. Byliśmy jednak zobowiązani do utrzymywania zaciemnienia. Ulice miasta również nie były oświetlone. Jednak w przedostatnim i ostatnim roku okupacji czasami oświetlano pojedyncze ulice na naszym osiedlu. To było oznaką, że będą wywozić jakąś rodzinę do Generalnej Guberni. Dlatego u nas w domu każdy miał przygotowany plecak z najpotrzebniejszymi artykułami i rzeczami do przeżycia podczas transportu i na najbliższe godziny. Podczas takiej akcji każdy miał kilka minut na spakowanie, po czym opuszczało się mieszkanie. Cały dobytek był rekwirowany przez komisję ewakuacyjną. Do pozostawionych mieszkań wprowadzano Niemców z krajów nadbałtyckich, Litwy, Łotwy i Estonii tzw Baltendeutsche. W ostatnim roku okupacji większości właścicieli już nie wywożono, za to pozwalano im mieszkać na strychu, podczas gdy dół zajmowany był przez Niemców.
Szczęśliwie dotrwaliśmy do końca wojny w nienajgorszej kondycji, wszystko jednak zawdzięczamy ogromnej wytrwałości, zaparciu, pomocy rodziny i sąsiadów. W 1945 roku oswobodzeni przez Rosjan wróciliśmy do naszego domu jednak na stałe zamieszkaliśmy tam dopiero po kilku tygodniach. Zamieszkujący tam Niemcy opuścili dom w sposób niezauważony. Najgorszą stratą była śmierć ojca. Zginął 8 sierpnia 1944 roku w niemieckim obozie koncentracyjnym w Żabikowie pod poznaniem.


3 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem i pełen niedosytu. Ci Państwo, to skarbnica wiedzy o niedostępnych (na szczęście) dla nas przeżyciach. Temat na wywiad-rzekę z osobami-świadkami. Śpieszmy się, bo jest Ich coraz mniej. Przeczytałem ten post z zachwytem, pełen wspomnień o rozmowach z moją babcią. Nieutrwalonych, niestety, ale ciągle żywych. Namawiam do kontynuacji tego wywiadu (tej rozmowy),również w innych aspektach. Ci Państwo to żywi świadkowie historii. Pozdrawiam i namawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W planie mam jeszcze film dokumentalny/reportaż na temat kuchni z tych czasów , gdzie zamierzam zebrać przeżycia nie tylko tych Państwa. Myślę, że będzie gotowy na wiosnę.

      Wiadomość z ostatniej chwili. Pan Włodek dzwonił do mnie, że ma dla mnie poprawki do tego wywiadu, czytaj. 3 dodatkowe strony rękopisu, które mam tu dopisać, żeby było to bardziej jasne i uporządkowane, a także żeby było więcej informacji. Dziś mam być u niego o 18, a co za tym idzie być może jeszcze dziś wieczorem naniosę poprawki.

      Usuń
  2. Kibicuję, choć przypuszczalnie pasywne kibicowanie to nic. Ale ci Państwo zachowali rzeczywiste, czego im nie zazdroszczę, wspomnienia może będą dla młodych ostrzeżeniem przed radykalizmem, jakkolwiek go nazwać.
    A tak naprawdę czekam na wspomnienia zwykłych ludzi podczas okupacji. Jak wiązali koniec z końcem, jak radzili sobie ze stresem codziennego życia, co wówczas potrafiło Ich wprawić w lepszy nastrój (radość?).
    Codzienne, zwykłe odczucia, codzienne zwykłe życie, ale w innych warunkach- temat.
    Pozdrawiam i czekam. I dziękuję!

    OdpowiedzUsuń