Do roku 1939 Polska posiadała 147 km wybrzeża. Tym samym, baterie usytuowane na Helu, o których pisałem tutaj niemal wystarczyło do pokrycia ogniem polskiego kawałka. Po wojnie stan się mocno zmienił i ilość wybrzeża do pilnowania wzrosła pięciokrotnie. Tym bardziej, że po wojnie nastąpiła nowa, "zimna wojna", czyli okres ciągłego prężenia muskuł i strachu przed atakiem ze strony państw "zachodnich". Tym samym postanowiono zbudować sieć tzw. Baterii Artylerii Stałej, które miały bronić wybrzeża. Oczywiście, ich też miały bronić KRU i BRU, o których pisałem tutaj.
Odwiedzając rodzinne strony postanowiłem się wybrać do BAS oznaczonego numerem 9. Obecnie rozbrojony. Baza powstała w latach 50-tych i jeśli wierzyć żołnierzom z niedalekiego Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce, była tak tajna, że nawet oni nie wiedzieli co tam jest, a zresztą czasy były takie, że nawet wiedzieć nie chcieli. W każdym razie, dokumentów też nie ma za wiele.
Plan był taki, że zamaskowane w lesie miały być rozproszone baterie nabrzeżne, którymi miało kierować stanowisko na wieży, a awaryjnie, dwie kolejne wieże w innych częściach miały dawać namiary. Rozproszone działa są trudniejsze do zniszczenia niż skupione na okręcie. Wszystko opakowane w dużą ilością betonu.
Jak widać działobitnie były bardzo złożone. Magazyny, windy itp. Obecnie zalane.
Serce bazy stanowią dwie wieże. Z relacji byłych żołnierzy wynika, że wieża do kierowania ogniem wystawała lekko ponad drzewa, aby nie zostać wykrytym, a same drzewa były przycinane.
Jak dobrze poszukacie, to można się wczołgać do jednej z nich i zobaczyć jak to wygląda w środku.
Przede wszystkim, oczy tego serca, czyli, układ celowniczy.
Zawartość puszki wlewamy do garnka. Dodajemy pokrojone parówki i podgrzewamy.
Nawet za DTŚ' ką doceniają fasolkę!
OdpowiedzUsuńDomniemywam, iż to ukłon za PAPRYKARZ :-)
W LWP, chyba? przez 2 lata onego specjału nie uświadczyłem, w przeciwieństwie do imperialistycznej armii zza "WIELKIEJ DTŚ" :-)
Stać mnie :-) na "pękate" dzieło "Fasolkologii stosowanej", ale o niej już się wypowiedziałem wcześniej. Jak zwykle, przepis "jałowy" i nie doprawiony.
Chciał bym więc "1" zdanie o przyprawianiu fasolki rzec. Barowa, jak i słoikowa, w PRL'owskim wydaniu, posiadały znikomą ilość koncentratu pomidorowego (barwnik?) i równie oszczędnie przyprawiane (sól) :-)
No, "nie było bata" aby ich czymś nie poprawić przed "wessaniem".
Z tej okazji, wracają wspomnienia barowe: poszukiwanie przyprawnika, gdzie jeszcze można wyskrobać ociupinkę pieprzu :-) . Wiadomo, pieprz był importowany i oszczędzano. Jako fan W. Poprzęckiego woziłem z sobą przyprawnik z polecaną mieszanką: kminek/majeranek, licząc na łut szczęścia w temacie pieprzu "zwietrzałego". Fasolki przeto smakowały wybornie, a mnie "głupiemu" marzyła się jeszcze ostra papryka, którą czasem gdzieś dorwałem. No, ale nie wędzoną, która mnie osobiście BARDZO konweniuje z tą potrawą. W ogóle, nawet obecnie, papryki wędzone w proszku nie są obecne we wszystkich sklepach-molochach.
Jako to mam we zwyczaju, pamięć "wyrzuca" mi wspomnienie extra z PRL.
Pamiętam fasolkę z baru w rodzinnym mieście, która była doprawiona świeżym tymiankiem! Wspomnienie tak silne (węchowo-smakowe), że przetrwało dziesięciolecia. Raz jeden bar pachniał inaczej niż zwykle. Suszone ziele, to nie to (ersatz) nijak ma się do świeżego! Dlatego na działce hodowany wraz z oregano (lebiodka).
Ech, przyprawy to nie kryzysowa kuchnia, ale w koło ich tyle rośnie, że są gratis. Np. 2 ostatnie, czasem w sezonie, dodaję do menażki jak są.
Pies
Wersja "Zagłębiowska" jest bardziej "Bretońska" od mojej, ALE tańsza będzie zawsze z suchej fasoli. Czyli bardziej "kryzysowa" od "leniwej" (droższej) z puszki! :-) . A gdzie cebula i przyprawy, w tym jałowym ersatz'u :-( ?
OdpowiedzUsuń:-) Gdyby fasolka "umiała mówić", ZAGRZMIAŁA by: A BOCZUŚ !!!
No i "se" smaka narobiłem!
Pies
Przyprawy, tyle co w puszce. Wojna to nie Marriott. Dobrze karmili tylko na U-Bootach :)
UsuńJaka wojna? Jeśli tzw. "święta", to radzę złożyć przedwcześnie nóż i widelec :-)
OdpowiedzUsuńO wyżywieniu pokładowym, najwięcej mógłby powiedzieć: Kawaler Złotego Krzyża Virtutti Militari, który 1 września 1939 r zapomniał języka opryszków, którzy również zapomnieli oddać, to co ukradli :-(
Co do wyżywienia wojennego, to Powstańcy Warszawscy, których nigdy nie opuszczał optymizm. Informowali się wzajemnie o aktualnym menu: szczekając lub miaucząc, w zależności od rodzaju wkładki M.
Pies
A tak, nawet wedle legendy, jeden z dowódców polowych zjadł takie coś. Z powstaniem warszawskim wiąże się też historia z koncentratem pomidorowym. Na przemian zupa pomidorowa i makaron z sosem pomidorowym.
Usuń