środa, 25 czerwca 2025

Curry z racji dla rozbitków w Parku Narodowym Gauja

Zniesmaczony wyprawami kajakowymi w zatłoczonych miejscach, a zwłaszcza tych, w których każdy skrawek dzikiego brzegu jest stygmatyzowany tabliczką "TEREN PRYWATNY, POSTÓJ 5 ZŁ", długi weekend postanowiłem spędzić w miejscu, w którym promuje się biwakowanie na świeżym powietrzu, czyli parku narodowym skupionym koło jednej z głównych łotewskich rzek - Gauji.

Pierwszy plus to taki, że rzeka jest dość szeroka więc nawet przy większym tłoku i założeniu, że większość ludzi nie wie jak się zachować i blokuje ruch, można płynąć płynnie. W ogóle cały krajobraz wygląda jak na Alasce :)

Co najlepsze w tym Parku, to że zamiast prywatnych pól biwakowych były te finansowane z publicznych pieniędzy, aby zachęcać obywateli do obcowania z naturą. W każdym z nich była odpowiednia infrastruktura w postaci zaplecza gastronomicznego,


a także baza noclegowa w postaci wiat ze specjalnym podestem do spania.



Minusem wiat jest to, że przy dużej ulewie, a na taką miałem przyjemność trafić, która trwała 14 h, trochę przeciekają. Tzn. moja trochę, a ta obok bardzo :)

Oczywiście, było też to, co najważniejsze - wychodki. Z uwagi na to, że musiałem wykorzystać jedyną szansę rano, rozwiązaniem pobudzenia układu do pracy był snuss. Dla kogoś takiego jak ja, kto nie pali, taka dawka nikotyny powodowała natychmiastowy zrzut, niczym ten na Tokio w marcu 1945.


Zasadniczo płynie się lasem, ale czasem spotyka się mniejsze lub większe przejawy cywilizacji. Z uwagi na to, że akurat była najkrótsza noc w roku, spotkałem ludzi ubranych w stroje ludowe.


Pamiętajcie, że to jednak duża, więc od czasu do czasu, przy okazji wysp, znajdowały się skupiska drzew, które do niej wpadły.


No i w końcu to, co tygrysy lubią najbardziej. Papu. Z uwagi na to, że w terenie możliwości gotowania są ograniczone, posłużyłem się kostkami z racji dla rozbitków. To takie, hmmm, powiedzmy, że kruche ciastka o wysokiej kaloryczności i w miarę zbilansowane, które wkłada się do magazynków szalup ratunkowych. Na rynku są różne, ale moim zdaniem, najlepsze w smaku i najtańsze są te "Seven Oceans". Lubię je na surowo, ale ile można :)
Na zdjęciu w tle świeca na komary. Jest to świeca okopowa z dodatkiem suszonej wrotyczy, bazylii i kawy. Komarów to tam było sporo, więc trochę pomagało.

Składniki:

- kostki z racji żywnościowych "Seven Oceans"
- przyprawa curry
- orzeszki ziemne
- wiórki kokosowe


Wykonanie:

Orzeszki prażymy mocno wcześniej w domu.
Kostki kruszymy i zalewamy taką ilością ciepłej wody, aby powstał nam gęsty sos.
Dosypujemy wiórek, curry i orzeszków. Mieszamy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz